Dużo serii śledzę regularnie, w głowie mam też –
zdecydowanie mniejszą, ale mimo wszystko sporą – listę tytułów, na których
kolejne odsłony czekam z dużą niecierpliwością. „Garfield” to nie tylko jeden z
nich, ale przede wszystkim jeden z jakże nielicznych, których wyczekuję tak
bardzo, tak mocno uwielbiam i uważam jednocześnie za dzieła tak wybitne. Ale
nie ma się co dziwić, bo wielkość „Garfielda” jest… równych rozmiarów, jak
bohater tej serii, a siła wyrazu zachwyci każdego, niezależnie od wieku.
Co można powiedzieć o bohaterze tej serii? Na pewno
nic ponad to, co pisałem do tej pory. Czyli? Garfield to kot. Rudy, gruby, wiecznie
głodny kot, który nienawidzi poniedziałków, diet, rodzynków w cieście, psów,
deszczu, listonoszy, weterynarzy… Długo można by wymieniać. Uwielbia za to,
jeśli jeszcze się nie domyśliliście, jeść. Kocha lazanię. Kocha spanie. Kocha
wylegiwanie się. Lenistwo to już nie jego pasja, to styl życia. I kocha drapać.
Zasłony, ubranie swego pana (czyt. ludzkiego podajnika karmy), meble… Taki to
już koci los.
Ale los człowieka nie jest wcale lepszy, bo ów
człowiek, ów podajnik karmy o imieniu John musi zmagać się nie tylko ze swoim
humorzastym pupilem, towarzyszącym im psem Oddiem, a czasem nawet, jak mu
dopisze szczęście (pech?) bądź też zdarzy się cud (katastrofa?) z płcią
przeciwną, u której nie ma powodzenia, co nie zraża go i dalej beznadziejnie
stara się zaprosić jakąś dziewczynę na randkę. Beznadziejnie się przy tym ubierając
i dając ogólny pokaz żenady, beznadziei i tragedii ludzkiego żywota…
Uwielbiam „Garfielda” i z tym się nie kryję. Od dziecka,
ale z wiekiem cenię go sobie jeszcze bardziej. Ja wiem i remu nie przeczę,
istnieją serie większe, jeśli chodzi o humorystyczne paski gazetowe
(„Fistaszki”), wybitniejsze w komiksowym świecie, ważniejsze dla tych
obrazkowych historyjek, które wrosły w popkulturę, jednak to właśnie przygody
niesfornego kota zajmują w moim sercu szczególne miejsce. Może dlatego, że od
dzieciństwa miałem kontakt z kotami i tak wiele zachowań tytułowego bohatera
jest mi jakże dobrze znanych? Nie da się tego wykluczyć, ale przede wszystkim
seria Jima Daviesa to kawał rewelacyjnego, pełnego zarówno dziecięcej
łagodności, jak dojrzałej, ciętej satyry komiksu, który zachwyca na każdym
polu. Nieważne ile przy okazji macie lat i co lubicie.
To, czym stoi „Garfield” to przede wszystkim jest humor. Prosty w odbiorze, ale mający swoją głębię i satyryczne zacięcie, trafiający przy tym do czytelników o różnych preferencjach, a przy okazji będący na poziomie i nie tyle nieobrażający inteligencji czytelnika, co wręcz ją łechcący. Wszystko tu jest dopracowane, wysmakowane, dopieszczone. Także pod względem niesamowitej szaty graficznej, kolorystyki czy wreszcie samego wydania. Dla mnie jedna z perełek jeśli chodzi o obecnie wydawane komiksy. Coś, co warto brać w ciemno i do czego chce się wracać raz za razem, na okrągło, i wciąż odkrywać tu coś nowego.
Komentarze
Prześlij komentarz