Fanom gier planszowych i karcianych Reinera Knizi
nie trzeba przedstawiać. Ten niemiecki twórca ma na swoim koncie ponad dwieście
gier, w tym chociażby te oparte na tolkienowskim Śródziemiu czy nawet naszym
rodzimym „Kajku i Kokoszu”. Teraz dołącza do nich „San Francisco”, kolejna
prosta, ale wciągająca planszówka dla nieco starszych graczy, która dostarcza
bardzo przyjemnej rozrywki na poziomie.
Jeśli chodzi o treść / fabułę, gra pozwala nam
przenieść się do San Francisco z pierwszej połowy XX wieku. Wcielamy się w niej
w rolę młodego projektanta, który wykorzystując okazję, jaką jest okres
rozkwitu i rozwoju miasta, ma szansę wybić się swoim planem przebudowy jego
ulic i zdobyć sławę i uznanie. Ale czy uda mu się pokonać konkurentów, których
nie brakuje?
Reiner Knizia to jeden z najsłynniejszych ludzi
branży, specjalizujący się w tzw. eurograch, czyli rodzajach planszówek, które z
założenia mają być proste, pozbawione elementu losowego, albo ograniczające go
do niezbędnego minimum, tak samo jak i interakcje między graczami. Do minimum
ograniczony jest też czas potrzebny na rozgrywkę. W przypadku „San Francisco”
jest nieco inaczej. Oczywiście, jak na Kinizię przystało, jest to gra o nieskomplikowanych
zasadach, ale jednocześnie to kawał bardzo dobrej strategii, która nie stroni
od losowości, za to zabawy dostarcza co niemiara, a rozgrywka wcale nie jest
taka szybka, bo zajmująca czterdzieści pięć minut.
Pierwsze co w „San Francisco” urzeka to wykonanie. Oldschoolowy
opracowanie graficzne to jedno, ale wszystkie elementy po prostu są mega
przyjemne dla odbiorcy. Jakość materiałów i ich wygląd stoją na wysokim
poziomie. I nieważne czy mowa o kartach, żetonach czy nawet takich miłych
drobiazgach, jak trójwymiarowe figurki wieżowców albo drewniane znaczniki
tramwajów. Patrząc na to wszystko, autentycznie chce się grać, a sama gra
wciąga jeszcze bardziej.
Pamiętam, jak jako dziecko dałem się porwać dołączanej
do magazynu „Kaczor Donald” karciance „Zbuduj swój Kaczogród”. I nie tylko ja,
skoro były nawet zawody w tej grze. „San Francisco” trochę mi ją przypomina,
ale jest zdecydowanie bardziej dojrzała i rozbudowana, a graczom daje wiele możliwości.
I te możliwości mnie porwały. Planowanie, budowanie, kombinowanie,
rywalizowanie, wszystko niby proste – choć nie za proste – ale jakże przyjemne
i jakże angażujące. Powiedziałbym wręcz, że to taki pożeracz czasu, ale wart
tego czasu poświęcenia.
Ja zatem jestem jak najbardziej na tak i polecam
gorąco. Dużym, ale i tym mniejszym (12+) graczom, którzy lubią rozrywkę bez
prądu. To nie lekcja historii, ale całkiem dobra lekcja strategii i
zarządzania. Dla mnie osobiście lepsza, niż podobne cyfrowe twory, przy których
częściej się irytuję, niż dobrze bawię. Tu irytować nie miałem się czym.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Komentarze
Prześlij komentarz