Batman #10/1991: Szczurołap – Alan Grant, John Wagner, Norm Breyfogle, Len Wein, Charles M. Schulz, Walter Simonson

SZCZURY I... FISTASZKI

 

„Batman: Szczurołap” to komiks, który na polskim rynku przeszedł bez większego echa. Wydany na samym początku polskiego regularnego publikowania przygód Gacka, poza wprowadzeniem postaci Ratcatchera, nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle reszty Batków. Tym bardziej, że dwa miesiące wcześniej TM-Semic zaatakowało nas wybitnym „Mrocznym Rycerzem Mrocznego Miasta” i cokolwiek przyszło potem, już takiego wrażenie nie zrobiło. Ale jednak wciąż zeszyt ten wart jest uwagi i ma do zaoferowania pewną ciekawostkę, która czyni go rzeczą dość wyjątkową.

 

Ale po kolei, najpierw przejrzyjmy się głównej, dwuzeszytowej opowieści. Tutaj Batman, prowadząc swoje rutynowe śledztwa, trafia w sam środek dziwacznej sytuacji, gdy pewien mężczyzna na jego oczach zabity zostaje przez… szczury! Gacek zaczyna więc śledztwo, które doprowadzi go do starcia z nowym łotrem, każącym nazywać się mianem Szczurołapa. Ale kim jest, jakie są jego cele i co takiego potrafi?

 

Wydawanie „Batmana” przez TM-Semic w Polsce zaczęło się w roku 1990, od komiksowej adaptacji kinowego filmu Tima Burtona. Po tym wprowadzeniu zaczęła się właściwa seria, publikowana od 1991 roku i to zaczęła mocnym akcentem w postaci powieści graficznej „Zabójczy żart” samego Alana Moore’a, słusznie uznanej za najlepszy polski komiks z serii od Semica. Kilka miesięcy później pojawiła się inna, wybitna opowieść, wspomniana przeze mnie na wstępie, a co ukazywało się między nimi? Bardziej zwyczajne, ale jednak urzekające klimatem komiksy pisane głównie przez Alana Granta, czasem z pomocą Johna Wagnera, a ilustrowane przez niesamowitego Norma Breyfogle’a. A „Szczurołap” to po prostu jeszcze jedna opowieść tej ekipy.

 

Ani najlepsza, ani najgorsza, trzymała całkiem wysoki poziom, łącząc detektywistyczną historię z elementami horroru, fantastyki i superhero. Dobra akcja i świetny klimat, budowany za pomocą kreski klasycznej, czystej i dopracowanej, a przy okazji uzupełnionej o dość barwne, ale nastrojowe kolory, gwarantują udaną rozrywkę. Może niewyróżniającą się na tle podobnych historii, bo były i lepsze, i mroczniejsze, i z ciekawszymi wrogami także, ale jednak wartą poznania. Ważniejsze jednak jest to, co wieńczy ten komiks.

 


Mowa oczywiście o dwustronicowej historyjce „Pewnego razu…”. Jej wrzucenie tutaj wydaje się nie mieć sensu. To tylko dwie strony, po co je dodawać, skoroz głównej opowieści wycięto jedną z plansz, choć śmiało można było ją zachować. Zresztą można by tu było darować sobie kiepską galerię od czytelników, na rzecz owej pominiętej strony. Jednak dobrze, że ten batmanowy short pojawił się w tym numerze. Napisany przez Lena Weina, a narysowany przez Walta Simonsona, oparty został na „Fistaszkach” Charlesa Schulza. A dokładniej na tekstach pochodzących z książek pisanych przez jednego z bohaterów, psa Snoopy’ego. Te teksty są absurdalne, a jednak Wein przekuł je w konkretną, zamkniętą akcję, a wraz z rysownikiem zmienili w naprawdę nastrojową rzecz.

 

I choćby dla tej ciekawostki, która w oryginale trafiła do 500 numeru „Detective Comics”, warto po ten numer „Batmana” sięgnąć. I warto o nim pamiętać. Tym bardziej, że jest rzeczą tak mało znaną.

Komentarze