Batman Knightfall #2: Upadek Mrocznego Rycerza – Chuck Dixon, Doug Moench, Alan Grant, Graham Nolan, Jim Aparo, Norm Breyfogle
„Knightfall” zaczyna się na dobre! Wielka saga o
upadku i odrodzeniu Mrocznego Rycerza dopiero teraz ukazuje nam się w pełni. Po
tomie przygotowań, Bane zaczyna działać na pełną skalę, a my bawimy się
znakomicie i nawet jeśli czasem rzecz jest kiczowata, to jest to kicz w stylu,
jaki lubię. Nastrojowy, mający swój urok i potrafiący zadowolić czytelnika.
Bane przypuścił atak na Arkham, w wyniku czego po
Gotham City krążą teraz wszyscy najwięksi wrogowie Batmana. Gdy media spekulują
na temat tego, czy bandyci w ogóle mogą być groźni, Batman i Robin starają się
uprzątnąć bałagan, a tymczasem przestępcy realizują własne cele, w tym te
mające pomóc im zrozumieć Bane’a albo go wyeliminować. Sam Bane jednak też nie
siedzi spokojnie i nie czeka, tylko zaczyna coraz intensywniej realizować swój
plan wyeliminowania Mrocznego Rycerza…
Lata 90. XX wieku to okres największego rozkwitu tzw. Mrocznej Ery Komiksu, kiedy historie były poważne, ciężkie i stawiały na wykańczanie bohaterów psychicznie i fizycznie. W tamtym okresie w amerykańskich zeszytówkach superhero Superman umarł, X-Men przeżywali Erę Apocalypse’a, która odmieniła ich nie do poznania a świat doprowadziła niemal do zagłady, a Spider-Man poznał swoje klony, przez pewien czas myślał, że sam jest jednym z nich, stracił dziecko itd. A Batman? Batman został pokonany przez Bane’a, który złamał mu kręgosłup, rujnując zdrowie, życie i karierę. I właśnie o tym opowiada „Knightfall”.
W tym tomie, zbierającym pierwszą z trzech serii –
cała ta epicka fabuła składa się z „Knightfall”, „Knightquest” i „Knightsend” –
Batman upada, a jego miejsce musi zająć następca. Z jednej strony mamy tu
opowieść akcji, bo Nietoperz musi się mierzyć tutaj z największymi wrogami,
coraz bardziej osłabiony po ostatnich wydarzeniach. Z drugiej dostajemy
historię o przekazaniu pałeczki kontynuatorowi, który ma jeszcze większy pazur
i będzie stosował bardziej terrorystyczne metody, niż poprzednik. Przede
wszystkim jednak jest to historia o niezłomności Bruce’a, który pokazuje nam
krok po kroku – przez całą sagę, nie tylko ten tom – że można złamać ciało, ale
ducha nie.
Ale, o czym warto pamiętać, zebrane tu komiksy oferują
też sporą dozę humoru. Nadal to klimatyczna, detektywistyczna opowieści, pełna
akcji, ale przerywana jest zarówno bardziej absurdalnymi momentami, jak i
elementami satyry. Na tym ostatnim poziomie „Knightfall” nawiązuje mocno do
„Powrotu Mrocznego Rycerza”, naśmiewając się z głupoty telewizyjnych ekspertów
od psychologii i psychiatrii. Odniesienia do „The Simpsons” też tu są. Nie
wszystko wyszło, jak powinno, bo niektóre żarty są naiwne, ale jako całość
czyta się to naprawdę znakomicie. I po latach wcale nie robi mniejszego
wrażenia, niż kiedy czytało się to za dzieciaka. A za dzieciaka robiło. To
właśnie komiksy z logo „Knightfalla” na okładce były pierwszymi regularnymi
„Batmanami”, jakie wtedy kupowałem (a skoro w temacie jesteśmy, szczegóły o zeszytach znanych z TM-Semic wznowionych w tym tomie znajdziecie w osobnym tekście).
I cóż, znam lepsze „Batmany”. Znam ważniejsze. Każdy chyba zna. Ale i tak warto po tę serię sięgnąć, bo nadal jest dobra. Bo to klasyk, który znać wypada, dobrze przy tym narysowany, lepiej zresztą niż część poprzednia. I zarazem rzecz, którą potem – i po dziś dzień, czego dobrym przykładem jest run Toma Kinga – kopiują wciąż kolejni artyści.
Komentarze
Prześlij komentarz