Najnowszy tom „Deadpoola” to w połowie opowieść
uzupełniająca event „Wojna światów”, a w połowie niezależne – przynajmniej od
większych wydarzeń, bo nie od akcji serii – historie. W skrócie, jest
różnorodnie, dynamicznie, widowiskowo i zabawnie. I chociaż nie jest to ambitna
seria, rozrywkę dostarcza na poziomie.
Nadeszła wojna. Wojna światów! Malekith Przeklęty
wraz ze swoimi siłami podbił inne światy i teraz atakuje Ziemię! Deadpool też
zostaje zamieszany w te wydarzenia i wysłany do Australii, gdzie czekają na
niego trolle, którymi ma się zająć! Pytanie tylko, czy nie narobi przy okazji
większych problemów!
Na tym, oczywiście, nie koniec, bo kiedy inwazja
zostaje odparta, nadchodzi czas wyrównania piekielnych rachunków z Mephisto i
Weaselem! Tylko czy ma szansę wyjść z tego wszystkiego cało? A jeśli tak, to
jakim kosztem?
„Deadpool” to seria nie dla każdego. Specyficzny, czarny
humor, brak poszanowania dla życia i poprawności politycznej, w połączeniu z
metafikcyjnym podejściem i nutą superbohaterszczyzny, daje nam produkt, który
bawi i śmieszy, ale nie każdego porwie. Bo taką specyfikę i estetykę trzeba
lubić. Szczególnie, że Deadpool nie jest oryginalny, postacie o takim
charakterze i poruszające się w bliźniaczo podobnych ramach zaludniały przed
nim strony serii „Lobo” i „Maska”. Ale jednak i tak zyskał sławę, uznanie i
podbił kinowe ekrany. A ta seria jego przygód radzi sobie dobrze.
Nic w tym jednak dziwnego, skoro za scenariusz zabrał
się tu Skottie Young. Ten młody, niepokorny twórca dał nam popis możliwości w
serii „Nienawidzę baśniowa”, gdzie połączył urok i słodycz z brutalnością i
lejącą się krwią. Tu zaś urok i słodycz zastępuje, choć nie do końca, humorem,
dorzuca do tego mnóstwo akcji, pokazując nam zabawniejszą odsłonę konfliktu z
mrocznym elfem. Zresztą do ogranej tematyki z wysyłaniem kogoś do piekła,
demonicznymi paktami i tym podobnymi sprawami, które przewijały się przez
przerażającą większość serii Marvela też podchodzi z humorem.
I tak sobie toczy się ta seria. Na nudę nie ma tu
miejsca, za to humoru jest sporo. Można się rozerwać, niezobowiązująco, ale
jednak, można też wciągnąć się w przygody i szaloną akcję. Poziom filmowy jest
tu zachowany, graficznie na dodatek rzecz jest bardzo przyjemna, z charakterem,
nutą brudu w kresce i barwną, ale nieprzesadnie kolorystyka, którą ma nie
odstraszać dorosłego czytelnika, do którego bardziej kierowana jest całość.
Po prostu rzecz dla fanów. Fanów „Deadpoola”, fanów
takiej estetyki i tych, którym do gustu przypadł event „Wojna światów” i
chcieliby więcej. Sprawdza się i jako kontynuacja serii, i jako dodatek do
komiksowego wydarzenia.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz