Departament prawdy #2: Miasto na wzgórzu – James Tynion IV, Martin Simmonds

DEPARTAMENT RZECZY ZNAJOMYCH

 

Przez pewien czas broniłem się przed tą serią. Przed polubieniem jej. Bo Tynion IV, a to przeciętny – i to mocno – scenarzysta jest. Bo przecież powtórka z rozrywki. Ale nie dało się, kupiła mnie. Trudno. Na szczęście. Jak zwał, tak zwał. Bo „Departament Prawdy” mimo pewnych minusów to seria, którą śmiało można określić mianem jednego z najlepszych horrorowych tworów amerykańskiego rynku komiksowego ostatnich lat, a drugi tom podtrzymuje to wrażenie.

 

Dla Cole’a wstąpienie do Departamentu Prawdy było mocnym przeżyciem. Mimo rzeczy, do których był zmuszony, sądził, że obrał właściwą stronę światowego konfliktu. Ale czy na pewno? Im więcej dowiaduje się o tym wszystkim, tym większe ma wątpliwości. A nieubłaganie zbliża się chwila, gdy będzie musiał wybrać stronę…

 

Wziął w tym komiksie Tynion to, co wszyscy znają i kochają i skomplikował swoją serię na zasadzie, że lubimy to, co dobrze znamy.  To w pewnym sensie można uznać zarówno za plus, jak i za minus. Ale prawdziwym minusem serii, jak właściwie wszystkiego, co Tynion pisał, są płaskie postacie. Charakterologicznie bohaterowie są trochę jak konstrukcja cepa, czytamy o nich, ale chociaż mają się różnić, tych różnic jest mało. I nie bardzo obchodzą nas ich losy. Zginą? Przeżyją? Wszystko jedno. Tak samo, jak gdy czegoś się boją albo wyrażają wszelkie inne uczucia czy emocje, wydaje się, że wciąż pokazują jedno i to samo. A najbardziej nijaki z tego wszystkiego jest główny bohater.

 

Ale akcja, pomysły na świat i grozę, to już zupełnie inna bajka. Było to wszystko, ale w tej serii okazuje się naprawdę udane. Dobrze pomyślane i zaplanowane, w jedno łączy wszystkie spiskowe teorie dziejów, cały ten pseudonaukowy świat, który zdaniem ludzi pragnących wierzyć w coś więcej, nas otacza. I robi to w świetnym stylu. Owszem, wszystko co tu widzicie i o czym czytacie, to kopia tego, co znacie już przede wszystkim ze „Z archiwum X”, odtworzone, niemniej odtworzone dobrze, ze smakiem i klimatem. Czyta się więc to naprawdę dobrze, mimo tych płaskich postaci, bo nie postacie a świat są tu podstawą całości.

 


I są jeszcze te rysunki. Te świetne ilustracje, oniryczne, dziwne, balansujące na styku prac różnych artystów. Tu też nie ma nic nowego, bo ilustrator pełnymi garściami czepie z dzieł swoich wielkich poprzedników, od Billa Sienkiewicza, na Dave’ie McKeanie skończywszy. Nadal jednak jego kreska, jego kolorowanie, balansowanie na granicy szkicu i malarskiego realizmu, pełne wizji niczym z koszmarnych snów czy narkotycznych majaków, wpada w oko, dostarcza zapadających w pamięć wrażeń i stanowi jedną z najlepszych rzeczy, jakie album ma do zaoferowania.

 

Słowem podsumowania, warto. „Departament Prawdy” nie jest serią idealną, swoje minusy ma, wciąż jednak okazuje się być zadziwiająco dobrym komiksem. I jedną z najlepszych amerykańskich graficznych opowieści grozy w ostatnich latach.





Komentarze