Nie pamiętam, jaki był pierwszy komiks o
„Smerfach”, jaki przeczytałem, ale pierwszym, jaki kupiłem był „Kosmosmerf”. I
pamiętam, jak bardzo zakochałem się w tym komiksie. To był rok 1997, miałem
dziewięć lat, a teraz, równo ćwierć wieku później wracając do tej opowieści
muszę powiedzieć, że kocham ją tak samo, jak wtedy. A dziecko w moim wnętrzu
domaga się więcej takich historii.
W wiosce Smerfów jest wielu indywidualistów. Każdy ze
stworków jest inny, każdy ma do czegoś predyspozycje, a ten jeden, konkretny,
chciałby udać się w kosmos i odkryć to, co nieznane. Metody na to są, on sam
zaczyna budować statek, ale jego koledzy staną przed nie lada wyzwaniem by
spełnić jego marzenie…
W drugiej historii zaś Pracuś buduje maszynę, która zmienia pogodę. Urządzenie mające polepszyć sytuację, staje się jednak wielkim problemem.
Bo ujarzmić naturę to jedno, ale ujarzmić naturę Smerfów to już zupełnie inna
sprawa…
Jako dziecko uwielbiałem wiele rzeczy i wielu
rzeczy byłem ciekaw. Fascynowałem się wtedy, jak każdy dinozaurami i komiksami,
ale jednocześnie intrygowały mnie takie tematy, jak starożytny Egipt czy
kosmos. Było tego więcej, ale nie ma tu sensu wszystkiego wymieniać. Ale właśnie
z tej fascynacji wspomnianym kosmosem i uwielbienia do „Smerfów”, mojej
ulubionej Wieczorynki obok „Muminków”, zrodził się taki zachwyt „Kosmosmerfem”,
aż od częstego czytania dosłownie znałem masę tekstów z niego na pamięć. Ale z
czasem komiks popadł w zapomnienie, mnóstwo lektur, które pochłaniałem
sprawiała, że nie miałem czasu do wracania do książek i komiksów, które już
dobrze znałem, ale teraz nadszedł czas raz jeszcze zanurzyć w ten album i
matko, jaki to był powrót!
Ta historia nic się nie zestarzała. Owszem, sentyment
mi się uruchomił i to wielki, „Kosmosmerf” sprawił, że znów poczułem się jak
dziecko, przypomniał dawne emocje i ożywił magię, ale nawet oglądany chłodnym
okiem zachwyca. Dla mnie to wciąż jedna z najlepszych przygód małych,
niebieskich stworków, świetnie napisana, zaplanowana, pobudzająca wyobraźnię,
niosąca ze sobą przesłanie, mądrość, przestrogę, ale i nutę satyry. Bawi,
wciąga, frapuje, dorosłym też potrafi dostarczyć przy tym niezapomnianych
wrażeń i pokazuj – po raz kolejny zresztą – że współczesne komiksy familijne
nie umywają się do klasyki. A to klasyka w najlepszym możliwym wydaniu.
Także od strony graficznej. Dopracowane, cartoonowe
ilustracje, świetny w swej prostocie kolor, niezapomniany klimat… Wszystko to
wprost wylewa się ze stron, urzeka, zachwyca i pozostaje tak samo atrakcyjne,
jak przed dekadami. A przy okazji potrafi zachwycić zarówno dzieci, jak i
dorosłych, nie starzejąc się ani odrobinę. Po prostu klasyka i klasa sama w
sobie.
Dlatego polecam gorąco. Tu wszystko jest
autentycznie urzekające i zachwycające, a album należy do czołówki nie tylko
„Smerfów”, ale i europejskich komiksów dla dzieci. Dobrze więc, że pojawiło się
wznowienie. Czekaliśmy na nie dwadzieścia pięć lat, ale było warto.
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz