Szumowina #2: Moonflower – Rick Remender, Owen Bengal, Matias Bergara, Francesco Mobili, Moreno Dinisio, Jerome Opena, Alex Riegel
Komiksy Remendera albo się lubi, albo nienawidzi. I
nie ma tak, że bezkompromisowo lubi się bądź też nienawidzi wszystko, co
stworzył. Ma bowiem w swoim dorobku serie zarówno rewelacyjne, jak i słabe. A „Szumowina”
to chyba najbardziej specyficzna z nich, bo oparta na kontrowersyjnych elementach,
podanych na dodatek tak, że niektórych może to zniesmaczyć. Ale nadal uważam,
że rzecz ma swój urok i warto ją poznać.
Świat znów potrzebuje ratunku. A nasza szumowina,
Ernie, jest gotowa do akcji. Tym razem jego celem staje się… księżyc! Czy kosmos
to wytrzyma?
Remanderowa „Szumowina” to komiks specyficzny i to
bardzo. Urzeka estetyką, tym odwołaniem na najróżniejszych polach do dzieł
sprzed dekad. Kina sensacyjnego lat 60., komedii akcji lat 80. czy
współczesnych dzieł, bazujących na sentymentach za tworami z tamtych lat. Jednakże
Remender sprawa wrażenie, jakby nie wyszedł jeszcze z butów autora „Deadly Class”,
chyba najlepszej serii, jaką stworzył, a co za tym idzie, tak jak tam, wrzuca
tu całe mnóstwo kontrowersji i brudów. Z tym, że nie potępia ich, o co aż
czasem się prosi i chociaż wiadomo, że to taka estetyka, taki schemat, czasem
potrafi budzić to niesmak.
To, oczywiście, może niejednemu odbiorcy się nie spodobać.
Warto więc o wszystkim tym pamiętać, ale pamiętać trzeba też o całej reszcie. O
tej sentymentalnej otoczce, zabawie motywami, powrotom do przeszłości i tego,
na czym wychowało się niejedno pokolenie popkulturowych maniaków i dobrej
akcji. Bo ta seria czyta się naprawdę dobrze, ma solidne tempo, nie nudzi. Może
momentami mierzi, ale potrafi też zadowolić i usatysfakcjonować. Jeśli krótko
miałbym ją określić, powiedziałbym, że to taka komiksowa ilustracja hasła seks
i przemoc, może nawet sex, drugs and rock’n’roll. I liczy się tu
przede wszystkim dobra zabawa.
Być może w tym wypadku owa dobra zabawa przede
wszystkim tyczy się twórcy, ale czy to źle? Każdy, kto ceni wszystko, do czego
Remender się tu odnosi, a odnosi dużo, doceni też „Szumowinę”. Może nie jest to
seria na miarę „Deadly Class”, ale swój urok ma i wypada lepiej niż chociażby „Tokyo Ghost” czy „Uncanny Avengers” w jego wykonaniu. Choć należy mieć na uwadze, że
to taka męska, że niemal samcza rozrywka, wypakowana po brzegi testosteronem i
wszystko, co za męskie uchodziło od zawsze.
Najlepsza pozostaje tutaj szata graficzna. Może zabieg,
by każdy zeszyt tworzył ktoś inny jest dziwny i nie do końca się sprawdza – coś
podobnego zastosował wcześniej m.in. Warren Ellis w „Globalnym paśmie”, ale tam
miało to sens – ale prace poszczególnych twórców są miłe dla oka, mają swój
urok i chociaż trzymają różny poziom, warte są poznania. I tak samo jest z całą
„Szumowiną”. To rzecz specyficzna, dziwna, pełna rozwiązań, które czasem
wychodzą, a czasem nie, ale mimo wszystko poznania warta.
Komentarze
Prześlij komentarz