Twórca młodego pokolenia, Mathieu Bablet, polskim
czytelnikom kojarzony dotąd z albumu „Shangri-la” i historii z pierwszego
numeru „Metal Hurlant”, powraca z nowym projektem. Tym razem jest to „Węgiel i
Krzem”, opowieść science fiction rozpisana na niemal trzysta stron. Czy z
imponującą ilością plansz idzie w parze równie udana jakość? Tak. Może nie do
końca, może to kolejne dzieło, którego motywy i elementy doskonale już znamy,
jednak wykonane w na tyle przyjemny sposób, że warto jest sięgnąć po ten album
i polecić go wszystkim miłośnikom gatunku.
Poznajcie Węgiel i Krzem. To najnowsze roboty od
Tomorrow Foundation. Ich cele jest prosty: ktoś musi zająć się starzejącą się
ludzkością, a tym kimś są właśnie one. Ludzie dopiero uczą się, co z nimi
zrobić, jak je zaprogramować, jak długie życie dać, by było to opłacalne i nie
przerosło też długości życia ludzi. W końcu Węgiel i Krzem, dwójka robotów w
ciałach mężczyzny i kobiety, zaczyna wieść swoją mającą trwać jedynie
piętnaście lat egzystencję. Ale pewnego dnia buntują się, postanawiają uciec i…
Właśnie, co je czeka od tego momentu?
Mathieu Bablet, rocznik 1987, nie jest może jakimś
gorącym nazwiskiem na komiksowej scenie. Nie jest też żadnym genialnym autorem,
który zrewolucjonizowałby gatunek, medium czy choćby komiks własnego kraju. Nie
trzeba być jednak od razu rewolucjonistą, by tworzyć opowieści graficzne na
poziomie, tak jak i nie trzeba być artystą, by tworzyć dzieła dobre, nawet
jeśli tylko rzemieślnicze. Bo rzemieślniczy jest właśnie „Węgiel i Krzem”. Oczywiście jest tutaj również nuta artyzmu, jednak przede wszystkim to produkt
czystko rzemieślniczy. Ale na poziomie.
Fabuła to rzecz posklejana z wszelkiej maści
schematów, które znają nie tylko fani gatunku. Te powiązane z robotami i
sztuczną inteligencją elementy, odtwarzane są tu w sposób typowy, ale
jednocześnie udany. Bo powielania i kopiowania ich było nieskończenie wiele i
wcale nie mniej jeszcze nas czeka. Zostaje nam mieć nadzieję, że mimo
wtórności, artyści pozostaną jeśli nie pomysłowi, to chociaż skoncentrowani na
jak najlepszym ich zaprezentowaniu. Mathieu Bablet jest, do tego wie, jak chce
to zrobić, ma do tego zarówno talent, jak i doświadczenie, a przy okazji chce
sięgnąć nieco dalej, głębiej, zawierając przesłanie, kilka słów ponadczasowej
prawdy i analizy naszej kondycji i tego, co przynieść może nam przyszłość.
Jego wizja nie jest pełnym akcji thrillerem, który
atakowałby nas zewsząd widowiskowymi scenami, epickimi walkami i mocą popisów
wyobraźni, połączonych z dociskaniem pedału gazu do podłogi. Nie, „Węgiel i Krzem”
to rzecz skupiona na świecie i bohaterach, łącząca w sobie science fiction,
robotykę i ludzkie sprawy, jak przemijanie czy uczucia. Widać też, że autora
fascynują świat i przestrzeń. I to nawet bardziej, niż bohaterowie. Nie jest to
poziom fascynacji rodem z mang Tsutomu Niheiego, w których właściwie nie
potrzeba było nic poza scenerią, by zachwycać czytelników, ale nadal rzuca się
to w oczy. Szczególnie w szacie graficznej. Spójrzcie tylko na postacie, każda
z nich jest rysowana w sposób maksymalnie uproszczony, nawet dziwny, a jednak
tła i detale techniczne są dopracowane i najmocniej oddają clou wizji autora.
I ta wizja mnie kupuje. Nawet jeśli znam już takie schematy doskonale, „Węgiel i Krzem” mnie wciągnął i dostarczył dobrej rozrywki. A co ważniejsze rozrywki, która ma też przy okazji skłonić czytelnika do zastanowienia się, zadumy, refleksji. Jak to wyszło autorowi, to już każdy oceni sam, według własnej czytelniczej wrażliwości, ale już sam fakt ten warto docenić. I, jak już wspominałem, warto tak po prostu poznać ten album.
Recenzja ukazała się także na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz