Dragon Ball Super #87: The Universe's Strongest Appears – Akira Toriyama, Toyotarou

POJAWIA SIĘ NAJSILNIEJSZY WE WSZECHŚWIECIE

 

Wydanie najnowszego rozdziału „Dragon Balla Super” zbiegło się z polską premierą kinową filmu z tej serii. I muszę przyznać, że manga pozamiatała. Tym razem będzie więc szybko, bo rozpisywać się znów nie ma o czym, ale i spoilerowo, bo bez tego sensu w ogóle nie byłoby pisać tej recenzji. Ale najpierw garść informacji bez spoilerów.

 

Zaczyna się przewidywalnie. Gokū, Vegeta i Granola (czy jak chce tego oficjalny polski przekład Granolla) zostają wyleczeni przez Monaito. Nie mogą jednak pogodzić się z tym, w jakim stylu wygrali z Gasem. Ale Gas powraca, wyniszczony, konający, a jednak gotowy do starcia. Czy nasi herosi sobie z nim poradzą, skoro dotychczasowe zwycięstwo przypłacili takim wysiłkiem? A tymczasem na scenę wraca pewien nieoczkiwany gość…

 

No i przechodzimy do spoilerów. Zaczyna się to wszystko przewidywalnie, jak sami widzicie. Standard, niby zwyciężyli, ale wróg jeszcze coś tam chce pokazać. I coś pokazać może. Ale wtedy na scenę niespodziewanie wraca Fizer, sprząta tu, eliminując m.in. Gasa bez najmniejszego wysiłku i okazuje się, że jest jeszcze potężniejszy od najpotężniejszego wojownika w komosie. Mało? Wszystko to w swojej dotychczasowej czwartej formie, a ma w zanadrzu coś jeszcze, niż Złotego Frizera i tak na scenie pojawia się Frizer… Czarny. Ja wiem, że znów brzmi to, jakby Tori nie miał pomysłu na przemiany, więc postawił na zabawę kolorami, ale jednak ten nowy Frizer wypada całkiem, całkiem. Skąd ta moc? Skąd przemiana? Zdradzać wszystkiego nie będę, ale wparowanie legendarnego badassa na scenę jest sporym zaskoczeniem.

 


Poza tym moje obawy, że przez to saga się przeciągnie, nie sprawdziły się. Frizer wpada, zamiata i tyle. Koniec story arcu Granoli. W tle pobrzmiewają pytania, co teraz, bo definitywne zakończenie to nie jest, najważniejsi gracze pozostają na scenie, a kolejna saga jest już zapowiedziana, choć jeszcze bez konkretów. Tak czy inaczej zabawy przed nami jeszcze sporo, wszystko to miesza się i łączy w naprawdę ciekawą rzecz, która w końcu, nareszcie wciąga, jak stare dobre „DBZ”, potrafi zaskoczyć, jest dynamiczna, wciągająca, gra na sentymentach i widać, że w końcu był na to jakiś pomysł. I wcale taki deus ex machina w niczym nie przeszkadza.

 


W skrócie, bierzcie i czytajcie (darmowo, na stronie wydawcy, po angielsku), bo warto. Sporo było rozdziałów „Dragon Balla Super”, które w ostatnim czasie chwaliłem. Ten jest zdecydowanie najlepszym z nich.

Komentarze