The New Warriors – Fabian Nicieza, Tom DeFalco, Mark Bagley, Darick Robertson, Ron Frenz

NOWI WOJOWNICY NA DZIELNICY

 

Jak mówili przedstawiciele TM-Semic, „Mega Marvel” to seria, gdzie obok dojrzałych i mocnych dziel typu „Weapon X”, oferowała prostsze historie skierowane do młodszych odbiorców. I jedną z nich był właśnie tom, „The New Warriors”. Z tym, że nawet jeśli wiek docelowego odbiorcy był tu stosunkowo niski, same zeszyty zebrane w albumie pozostawiały po sobie dobre wrażenie i nawet po latach wypadają całkiem nieźle, oferując nam komiksowy odpowiednich kinowych blockbusterów wypełnionych gwiazdami.

 

Niejaki Night Thrasher zaczyna zbierać ekipę bohaterów. Rekrutuje Novę, pozwalając mu odzyskać moce (czym prawie go zabija), Marvel Boya, którego Avengers nie chciało w swoich szeregach, Firestar, Speed Balla i Namoritę. Ich pierwszą akcją będzie starcie z Terraxem, dawnym wrogiem Fantastycznej Czwórki. Tak na scenie pojawia się nowa ekipa superbohaterów, Nowi Wojownicy, którzy na swojej drodze spotkają zarówno wiele zagrożeń, jak i herosów! A z czasem ich ekipa się powiększa. I wszystko to po to, by stawić czoła siłom mroku, które atakują miasto, a do których powstrzymania nie wystarczy siła naszych Nowych Wojowników...

 

„The New Warriors” to komiks, który nie jest ani oryginalny, ani odkrywczy ani nawet szczególnie dobrze wykonany. Rzecz w tym, że twórcy doskonale zdawali sobie sprawę, że nie zrobią tu nic nowego czy świeżego, że ze swoją opowieścią nie mają co startować do pierwszej ligi i wcale tego nie chcieli. Skupili się na opowiedzeniu nieskomplikowanej, typowej opowieści i chociaż nie przyłożyli się do tego jakoś szczególnie, wyszło im całkiem sprawne superhero dla fanów gatunku.

 

Fabularnie rzecz broni się przede wszystkim… gościnnym udziałem gwiazd. Dużo udziela się tu Spider-Man, ale mamy też coś dla fanów Fantastycznej Czwórki czy sporo scen, gdzie na scenę wkraczają Cloak i Dagger. Główna ekipa złożona jest z samych drugo i trzecioligowców, na których nie zwracałoby się większej uwagi, gdyby właśnie nie te gościnne występy. Prosty zabieg, by przyciągnąć do serii fanów tych postaci sprawdził się dobrze, a dzięki lekkości i humorowi całość nabiera trochę dystansu do poważniejszych wydarzeń. Co ceni się tym bardziej, że w owym okresie większość serii była ponura i mroczna.

 


Niezmiennie najlepsze pozostają tu jednak rysunki. Proste, ale dobrze wykonane, nastrojowe. Czasem bywają dziwne, wykoślawione wręcz, ale i tak spora dawka mroku i dobra kolorystyka, w połączeniu z estetyką typową dla lat 90. XX wieku pozostawia po sobie bardzo przyjemne wrażenie. I przyjemny jest też cały komiks. Nie jest to dzieło szczególne, ot niezobowiązująca lektura dla fanów superhero, niemniej i tak, choć to seria bardzo poboczna przecież, wypada lepiej, niż większość współcześnie wydawanych historii od Marvela (i nie tylko).

Komentarze