„Znajdujemy ich, gdy są już martwi” to seria, która nieodzownie kojarzy mi się z komiksami o marvelowskim kosmosie. Właściwie dla mnie to taki Marvel bez Marvela, co się jednak dziwić, skoro za serię odpowiada Al Ewing, jeden z ciekawszych scenarzystów, jakich Marvel właśnie ma w swojej ekipie. I chociaż ta seria nie prezentuje może poziomu choćby jego „Nieśmiertelnego Hulka”, ale na pewno wypada lepiej chociażby od historii z Avengersami, do których przykładał rękę. Każdy więc, kto lubi opowieści tego typu, znajdzie tu coś dla siebie.
Pora powrócić! Po pół wieku po znanych nam
wydarzeniach, Jason, niegdysiejszy członek załogi Vihaana II, a obecnie
staruszek, trafia w sam środek wydarzeń, które zmuszą go do stawienia czoła przeszłości.
Co z tego wyniknie?
Komiksy Ala Ewinga i uwielbiam, i często do mnie
nie trafiają. Uwielbiam takie historie, jak „Nieśmiertelny Hulk”, ale już to,
co pokazał w „Avengers: Bez drogi do domu” do mnie nie trafiało. „Znajdujemy
ich, gdy już są martwi” to seria tkwiąca, gdzieś pomiędzy. Podobnie, jak w
„Avengers”, porusza tematykę kosmosu i tamtejszych bytów, ale w inny sposób.
Nie do końca wykorzystuje potencjał, ale jednocześnie też nie zawodzi, jeśli
oczekujecie właśnie takich klimatów. Bo może to i autorska seria, ale to, co w
niej spotkacie, wydaje się znajome, jak opowieści o kosmicznych bytach Marvela.
Jednocześnie to po prostu lekka, niezobowiązująca
lektura, z niezłym pomysłem i niezwykłym pod względem fabuły wykonaniem. Szybka
w odbiorze, z niezłą akcją, wyrazistymi, choć nieskomplikowanie nakreślonym
postaciami i czasem odpowiednio widowiskowa, chociaż ta jej część mogłaby być
pod wieloma względami lepsza. Nie jest zła, nie chcę byście mnie źle zrozumieli,
ale to jedne z tych ilustracji, które trafiają w gusta raczej wąskiego grona
odbiorców.
Czy do mnie trafia? I tak, i nie. Są tu plansze
naprawdę świetne, które mnie kupują, są takie, które bym zmienił. Zbyt
intensywna kolorystyka na kolana mnie nie powala, a tej w tym tomie jest zdecydowanie
więcej. Ogląda się to wszystko nieźle, ale jestem zdania, że komiks tak stricte
głównonurtowy, jak ten, powinien zyskać szatę graficzną utrzymaną bardziej w
estetyce typowej dla amerykańskiego komiksu środka.
Tak czy inaczej, niezła to seria i warta
przeczytania. Ma swój urok i klimat. Może nie jest przełomowa, może i nie rzuca
czytelników na kolana, ale jako rozrywkowa seria sprawdza się całkiem
przyjemnie.
Komentarze
Prześlij komentarz