Baśniowa opowieść - Stephen King

CHARLIE W KRAINIE CZARÓW

 

Czytając „Baśniową opowieść” – a w odróżnieniu od większości współczesnych książek Kinga naprawdę dobrze się ją czyta – trudno nie odnieść wrażenia, że King wziął na warsztat raz jeszcze motywy, nad którymi rozpisywał się w „Talizmanie” czy „Oczach smoka”, pożenił je z „Alicją w krainie czarów” i zrobił z tego siedemsetstronicową cegłę. Efekt? Znamy to już, znamy to wszystko, czytaliśmy nie raz, czasem odnosimy wrażenie, że to taki kryzys wieku średniego podlany tęsknotą za magią dzieciństwa, a jednak wciąż jest dobre. Na pewno lepsze od trylogii „Gwen”, jakościowo bliższe „Instytutowi” i mające w sobie sporo z dawnego Kinga.

 

Charlie to nastolatek, jakich wielu. W szkole nieźle sobie radzi, w sporcie jeszcze lepiej, tylko że w życiu nie do końca wyszło mu tak, jakby sobie życzył: matka zginęła przed laty w wypadku, ojciec się rozpił, a on zmuszony jest radzić sobie sam najlepiej, jak umie.

I wkrótce ta życiowa wiedza, całe to doświadczenie, może mu się przydać. Chłopak dziedziczy bowiem posiadłość po zmarłym odludku, dla którego dotąd wykonywał różne prace. Posiadłość, a wraz z nią tajemnice szopy, która prowadzi do innego świata: świata fantastycznego, ale i niebezpiecznego. Co gorsze to na jego barkach spocznie ciężar zadania ratowania dwóch światów. Czy sobie poradzi?

 

Fantasy i baśnie jako takie Kingowi nie wyszły. „Mroczna Wieża” po pierwszych trzech, może czterech świetnych tomach rozwlekła się, straciła impet i poszła ścieżkami, które nie zawsze kupowały – a było to największe dzieło Króla – i najbardziej udane – na tym polu. Kolejne tego typu rzeczy, czy to „Talizman”, który napisał wspólnie ze zmarłym właśnie Peterem Straubem (dopiero kontynuacja, już stricte horrorowa, okazała się wreszcie udana), czy samodzielne (umownie, bo to też część „Wieży”, jak właściwie wszystko, co autor z Maine napisał) dzieła pokroju „Oczu smoka” zawiodły mnie mniej lub bardziej. Więc na „Baśniową opowieść”, która brzmiała, jakby po raz kolejny w swej karierze zrobił autoplagiat, nie czekałem zbyt mocno. Ale wyszła, dotarła do mnie i…

 

… i czyta się to dobrze. Okej, tematyka nie moja, przynajmniej nie do końca, ale o dziwo wciągnąć potrafi. King nie operuje tu pisarską manierą w stylu serii o Gwen, gdzie więcej było streszczenia, niż powieściopisarstwa jako takiego, być może tak długa forma mu służy, bo właściwie z ostatnich powieści to tylko równie rozbudowany „Instytut” był tak naprawdę czymś dobrym, a „Baśniowa”, jak wspominałem, jest mu dość bliska pod tym względem. Choć z drugiej strony taki „Billy Summers” też mi niczego nie urwał, a obszerny był. Nieważne, liczy się, że najnowsza powieść jest całkiem dobra i ma momenty, wcale nie rzadkie, gdzie King błyska dawnym talentem, i dawną świetnością.

 

Pisanie o dzieciach zawsze zresztą wychodziło mu dobrze i dobrze jest tym razem. Tworzenie światów fantasy już gorzej, podobnie jak robienie dobrych zakończeń, ale tu udaje mu się to całkiem, całkiem. Szczególnie, że do tego swojego twórczego wora wrzuca całkiem sporo wszelkiej maści smaczków. Ale i bez znajomości dzieł, z których skarbnicy King czerpie niczym z bijącego źródła bawić będziemy się dobrze, jeśli lubimy takie klimaty. W sumie nie tylko wtedy, bo tego typu dark fantasy to nie do końca moja bajka, a jednak bawiłem się dobrze. I momentami znów czułem się, jak ten nastolatek, który pochłaniał wczesne, najlepsze powieści Kinga i zachwycał się nimi.

 

Co innego mi zatem pozostaje, jak nie polecić? Dobra rzecz, najlepsza od czasu „Instytutu” i jedna z najlepszych powieści Króla ostatnich lat. No i trzeba mu oddać, że tym razem fantasy się mu udało i to tak, że można „Bajkową opowieść” postawić bez obaw obok najlepszych tomów „Mrocznej Wieży”.


Dziękuję wydawnictwu Albatros za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze