Czytając „Baśniową opowieść” – a w odróżnieniu od
większości współczesnych książek Kinga naprawdę dobrze się ją czyta – trudno
nie odnieść wrażenia, że King wziął na warsztat raz jeszcze motywy, nad którymi
rozpisywał się w „Talizmanie” czy „Oczach smoka”, pożenił je z „Alicją w
krainie czarów” i zrobił z tego siedemsetstronicową cegłę. Efekt? Znamy to już,
znamy to wszystko, czytaliśmy nie raz, czasem odnosimy wrażenie, że to taki
kryzys wieku średniego podlany tęsknotą za magią dzieciństwa, a jednak wciąż
jest dobre. Na pewno lepsze od trylogii „Gwen”, jakościowo bliższe „Instytutowi”
i mające w sobie sporo z dawnego Kinga.
Charlie to nastolatek, jakich wielu. W szkole
nieźle sobie radzi, w sporcie jeszcze lepiej, tylko że w życiu nie do końca
wyszło mu tak, jakby sobie życzył: matka zginęła przed laty w wypadku, ojciec
się rozpił, a on zmuszony jest radzić sobie sam najlepiej, jak umie.
I wkrótce ta życiowa wiedza, całe to doświadczenie,
może mu się przydać. Chłopak dziedziczy bowiem posiadłość po zmarłym odludku,
dla którego dotąd wykonywał różne prace. Posiadłość, a wraz z nią tajemnice
szopy, która prowadzi do innego świata: świata fantastycznego, ale i
niebezpiecznego. Co gorsze to na jego barkach spocznie ciężar zadania ratowania
dwóch światów. Czy sobie poradzi?
Fantasy i baśnie jako takie Kingowi nie wyszły. „Mroczna
Wieża” po pierwszych trzech, może czterech świetnych tomach rozwlekła się,
straciła impet i poszła ścieżkami, które nie zawsze kupowały – a było to
największe dzieło Króla – i najbardziej udane – na tym polu. Kolejne tego typu
rzeczy, czy to „Talizman”, który napisał wspólnie ze zmarłym właśnie Peterem
Straubem (dopiero kontynuacja, już stricte horrorowa, okazała się wreszcie
udana), czy samodzielne (umownie, bo to też część „Wieży”, jak właściwie
wszystko, co autor z Maine napisał) dzieła pokroju „Oczu smoka” zawiodły mnie mniej
lub bardziej. Więc na „Baśniową opowieść”, która brzmiała, jakby po raz kolejny
w swej karierze zrobił autoplagiat, nie czekałem zbyt mocno. Ale wyszła,
dotarła do mnie i…
… i czyta się to dobrze. Okej, tematyka nie moja,
przynajmniej nie do końca, ale o dziwo wciągnąć potrafi. King nie operuje tu
pisarską manierą w stylu serii o Gwen, gdzie więcej było streszczenia, niż
powieściopisarstwa jako takiego, być może tak długa forma mu służy, bo
właściwie z ostatnich powieści to tylko równie rozbudowany „Instytut” był tak naprawdę
czymś dobrym, a „Baśniowa”, jak wspominałem, jest mu dość bliska pod tym
względem. Choć z drugiej strony taki „Billy Summers” też mi niczego nie urwał,
a obszerny był. Nieważne, liczy się, że najnowsza powieść jest całkiem dobra i
ma momenty, wcale nie rzadkie, gdzie King błyska dawnym talentem, i dawną
świetnością.
Pisanie o dzieciach zawsze zresztą wychodziło mu
dobrze i dobrze jest tym razem. Tworzenie światów fantasy już gorzej, podobnie
jak robienie dobrych zakończeń, ale tu udaje mu się to całkiem, całkiem. Szczególnie,
że do tego swojego twórczego wora wrzuca całkiem sporo wszelkiej maści
smaczków. Ale i bez znajomości dzieł, z których skarbnicy King czerpie niczym z
bijącego źródła bawić będziemy się dobrze, jeśli lubimy takie klimaty. W sumie
nie tylko wtedy, bo tego typu dark fantasy to nie do końca moja bajka, a jednak
bawiłem się dobrze. I momentami znów czułem się, jak ten nastolatek, który
pochłaniał wczesne, najlepsze powieści Kinga i zachwycał się nimi.
Co innego mi zatem pozostaje, jak nie polecić?
Dobra rzecz, najlepsza od czasu „Instytutu” i jedna z najlepszych powieści
Króla ostatnich lat. No i trzeba mu oddać, że tym razem fantasy się mu udało i
to tak, że można „Bajkową opowieść” postawić bez obaw obok najlepszych tomów
„Mrocznej Wieży”.
Dziękuję wydawnictwu
Albatros za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz