„Kocha… nie kocha…” się kocha. Świetna to seria i
każdy, kto dobre opowieści o miłości lubi, po prostu musi pokochać ten tytuł.
Bo nabyto wszystko już było, znamy, na rynku ukazuje się masa tytułów w
podobnej stylistyce, estetyce i tematyce, a jednak rzecz jest tak świetnie
poprowadzona, że kupuje mnie na całego i za każdym razem mi mało.
Szkolny festyn zmienia się z festyn uczuć. Agatsuma
chce wyznać miłość Yunie, próbuje nawet, ale co z tego wyjdzie? Akari tymczasem
spotyka się z Ryosuke, swoim ex, i wtedy z jego ust padają pewne bardzo ważne
słowa. Co się teraz wydarzy?
Jak się kocha, kocha tak naprawdę, zawsze chce się
więcej. Chce się więcej patrzeć na ukochaną osobę, więcej spędzać z nią czasu,
więcej o niej wiedzieć, więcej odkrywać… Tak samo jest, kiedy poznaje się
jakieś dobre dzieło o miłości. Dzieło, które wzbudza w nas uczucia, wywołuje
emocje, a „Kocha… nie kocha…” właśnie to robi.
Bo to takie zakochanie, zauroczenie zamienione tusz
i papier, ale jednak w tym tuszu i papierze żywe. Ci, którzy kochali / kochają
znajdą tu sentymentalne wspomnienia własnych miłosnych uniesień, ci, którzy
kochać by chcieli, tu poczuć mogą, jak to jest. I poczuć jest kluczowe, bo te
mangę bardziej się czuje, przeżywa, niż cokolwiek innego. Ale czuć i przeżywać
chcemy, po to sięgamy po takie tytuły, a w „Kocha… nie kocha…” wykonane jest to
naprawdę świetnie, na poziomie, z czułością i delikatnością. I z takim
zachwytem nad stanem zakochania, nawet nad tymi jego smutnymi, gorzkimi momentami,
jakie w młodości bolały do żywego.
I tak powoli, krok po kroku, wędrujemy z bohaterami
tymi ścieżkami miłości. Czasem trochę zbaczamy, czasem prowadzą nas przez
niezbyt gościnne rejony, a czasem docieramy do miejsca, w którym chcemy się
zatrzymać na dłużej i chłonąc to, co nas otacza. A chłonąc jest co, bo to manga
złożona ze świetnych momentów. I sitnych postaci w tych momentach żyjących – a
raczej przeżywających je.
No i świetne jest to graficznie. Uwielbiam kreskę
Io Sakisaki, taką prostą, czułą, delikatną, pełną szojkowej łagodności i prostoty,
a jednocześnie dobrego oddania klimatów i dopracowania. Jest w tym urok, jest w
tym słodycz, emocje też są. Czyli wszystko, to co być powinno i czego chcemy.
Co uwielbiamy.
Ja uwielbiam, chętnie wracam i mam ochotę na
więcej. I szczerze polecam, bo ta seria jest tego warta. I nic więcej dodawać
nie trzeba.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz