Podpalaczka (2022)

OGNISTA CARRIE

 

Ponieważ ani powieść „Podpalaczka” – kopia wcześniejszej „Carrie” – nie należy do najlepszych w dorobku Kinga, ani jej adaptacja (że już o nieszczęsnym ciągu dalszym nawet nie wspomnę) nie należy do zbyt udanych, wybór odświeżenia tej właśnie opowieści może dziwić. Z drugiej strony, rzecz oparta jest przecież na elementach, które obecnie wśród widzów są modne dzięki serialowi „Stranger Things”, który właśnie z takich tytułów, jak „Podpalaczka” czerpał pełnymi garściami, więc... Tak czy inaczej mamy nową wersję tej historii i chociaż do wielkich ekranizacji tej konkretnej nie zaliczymy, fani Kinga znajdą tu coś dla siebie.

 

Charlie ma niezwykłe moce, potrafi bowiem popadała przedmioty za pomocą siły umysłu. Rodzicom przez lata udaje się jakoś to powstrzymywać, ale im dziewczynka staje się starsza, tym jest to trudniejsze. A co gorsze są ludzie, którzy będą chcieli za wszelką cenę zdobyć ją do swoich celów. Od teraz czeka na nią wyzwanie, które może się okazać śmiertelnie niebezpieczne…

 

Co daje nam ta „Podpalaczka”? Na pewno obraz bardziej widowiskowy, niż poprzednie, bo efekty robią swoje, a w końcu film o popisie mocy pirokinetycznych widowiskowy być powinien. Poza tym predykcja daje nam kolejną niezłą rolę młodziutkiej Ryan Kiery Armstrong, aktorki, którą mogliśmy podziwiać chociażby w „To” czy „American Horror Story” – czyżby rosła nam nowa królowa krzyku albo final girl? czas pokaże. Warto też wspomnieć, że za muzykę współodpowiedzialny jest tu sam John Carpenter, legendarny reżyser horrorów („Halloween”, „Coś” czy kingowa „Christine”), który do swoich filmów sam dbał o oprawę muzyczną i zna się na rzeczy. W odróżnieniu jednak od ekranizacji z 1984 roku trochę brakuje tu klimatu. Bo z tymi wszystkimi płomieniami powinna iść większa doza mroku, więc zabaw światłem i cieniem. Choć i tak ogląda się to przyzwoicie.

 


No i ogólnie takim przyzwoitym współczesnym kinem grozy jest ten film. Sukcesu „To”, najlepszej od lat ekranizacji Kinga nie potworzył, bo i zbyt prosta to opowieść i ze zbyt małym potencjałem, ale mimo niskich ocen, jakie zgarnął, wcale nie jest złym filmem. Po prostu to jeszcze jednak podobna pozycja, która nie wyróżnia się na tle innych tego typu dzieł. Może gdyby pójść w klimaty à la lata 80. XX wieku? Kto wie. Jest co jest i całkiem przyjemnie się na to patrzy.

 


O dziwo nawet Zack Efron, którego maniery grania szczerze nie znoszę, wypada tu całkiem, całkiem. Najlepsza jest Armstrong, która gra w sposób nieco bardziej stonowany niż chociażby w „American Horror Story” i tak powinno być, bo to na niej spoczywa ciężar uwagi widza. W konsekwencji w nasze ręce trafia po prostu jeszcze jeden współczesny horror, bardziej dark fantasy niż rasowy straszak, który najlepiej obejrzeć w towarzystwie, z porcją popcornu pod ręką. Ot dla niezobowiązującej rozrywki z dreszczykiem.

 

Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.



Komentarze