Spawn #1/1997 – Todd McFarlane

POMIOT PIEKIEŁ

 

„Spawn” był swego czasu wielkim hitem. I w sumie nadal jest, bo seria po dziś dzień nie przestała się ukazywać, chociaż nad Wisłą wydawcy zupełnie o niej zapomnieli. Był jednak taki czas, kiedy cykl ten rozpalał serca i umysły czytelników i stanowił jedną z najciekawszych propozycji na polskim rynku. A ja po latach, trzydziestu od premiery amerykańskiej i dwudziestu pięciu od polskiego wydania, postanowiłem odświeżyć sobie wypuszczone wówczas zeszyty i… Tak, trzeba przyznać, że „Spawn” nawet przetrwał próbę czasu.

 

Na nowojorskich ulicach pojawia się dziwna postać odziana w pelerynę i kostium niczym superbohater. Nie jest nim jednak. A kim jest? Sam nie ma o tym pojęcia. Prześladują go tylko wspomnienia tego, że zawarł pakt, w którym stawką była jego dusza, z nagrodą powrót.  I twarzy żony. Skąd jednak się wziął? Co ma wspólnego z zabitym pięć lat temu Alem Simmonsem, pułkownikiem oddziału do zadań specjalnych? Co to za moce, które posiada? I jaki właściwie jest celu jego istnienia? A tymczasem w mieście ktoś brutalnie morduje przestępców…

 

Początek dzieła życia Todda McFarlane’a. Pierwotnie w Polsce miał się ukazać tylko jeden komiks o Spawnie, zbiór pierwszych czterech zeszytów, czyli sama geneza bohatera, przemienił się jednak w serię. Jedną z ciekawszych TM-Semic. Ten zeszyt nie jest jeszcze w pełni udany, ale widać już, że Todd, który porzucił tworzenie własnej serii o Spider-Manie, by założyć swoje wydawnictwo i zająć się autorskim tytułem, wymyślonym jeszcze gdy był nastolatkiem, miał na niego pomysł i chciał zrobić zamkniętą serię nieciągnącą się dziesiątkami lat. Co ostatecznie my nie wyszło, ale to już materiał na zupełnie inną opowieść.

 


Jeśli chodzi o szatę graficzną, to rysunkom brak nieco ogłady, choć mają duży urok (drażni tylko wygląd Violatora). Jest jednak lepiej, niż w „Spider-Manie”, prace są jeszcze bardziej dopracowane i pełne detali, niemalże gotyckie, mroczne, pełne dynamiki… Dobrze to współgra z treścią, bo scenariusz, balansujący na granicy superhero, horroru i thrillera, jest dopracowany i pomimo kilku patetycznych kwestii, niepozbawiony głębi i komentarza odnośnie zastanej rzeczywistości.

 


Nie jest to wielkie dzieło, niemniej na tyle dobre, bym chciał polecić je każdemu, niezależnie od kultowego statusu „Spawna”. To dobra opowieść grozy, pełna dylematów moralnych i znakomitego klimatu. Do tego podana ze smakiem i przesłaniem, a to w latach 90. w komiksie mainstreamowym nie zdarzało się często.

Komentarze