Emocjonalnie wypada ten nowy rzut mang od Waneko,
oj emocjonalnie. „Pożegnanie pierwszej miłości”, które emocjonuje mnie i bawi,
„Kocha… nie kocha…”, które gra na strunach w moim sercu, a teraz „Starszy pan i
kot”, czyli rzecz, która wywołuje nostalgię i spotów wzruszeń. I pozostaje
przyjemnie dojrzałym, choć jednocześnie czasem jakże ujmująco naiwnym
spojrzeniem na relacje człowiek-kot.
Geoffroy Lambert to geniusz. Pianista, który już w
wieku dwunastu lat był wybitny. Całe życie jednak zazdrościł Kandzie i
nienawidził go, bo to właśnie nim zachwycał się jego ojciec. Teraz jednak
wszystko się zmienia, gdy obaj mają ze sobą kontakt i Lambert decyduje się
poprosić Kandę o uczenie go! Co z tego wyniknie? I co z kotami, które przecież
cały czas są z nimi a teraz jeszcze ich przybywa i to w życiu Lamberta, który
pupila żadnego nigdy nie chciał mieć?!
Kot i człowiek. Człowiek i muzyka. Kot, człowiek i
emocje. Ta seria to nostalgiczna opowieść o utraconej młodości i miłości,
smutna historia o jesieni życia i samotności, a wreszcie rozbrajająca komedia o
codzienności z kotem, pełna nadziei i lekkości. Gryzie się to? Mogłoby, ale nie
gryzie, raczej wszystko to, co wydaje się sprzeczne, wzajemnie się uzupełnia, a
całość po prostu doskonale ze sobą działa. I działa na czytelnika.
W „Starszym panie i kocie” po prostu wszystko
dobrze gra. Jak bohater swoje utwory – a właściwie bohaterowie, bo nie tylko
nasz starszy pan jest tu muzykiem. Humor śmieszy, rozbawia, potrafi poprawić
nastrój. Nostalgia odpowiednio nas rusza, samotność bohatera trąca coś w sercu,
jak w sercu trąca ta nadzieja odnaleziona w kocie. Dramatyzm potrafi wyskoczyć
niespodziewanie, jak niespodziewanie atakuje nas słodycz, urok. A my za każdym
razem jesteśmy urzeczeni. Bo inaczej się nie da, tak to do nas trafia i
przemawia.
Kot w tej mandze jest i brzydki, i uroczy. Słodki i
szkaradny. A manga jest zabawna i wzruszająca. Tyle? Nie, więcej, pisałem o
tym, ale jeszcze dorzucę słów kilka o rysunkach, bo są znakomite. Dojrzałe,
dopracowane, ze sporą dozą realizmu, a zarazem z masą cartoonowości, ekspresji
i solidnej dawki słodyczy.
Świetna rzecz, którą uwielbiam i gorąco polecam. I
wciąż mam nadzieję, że inne mangi z kotami zagoszczą na polskim rynku. Co tu ukrywać,
marzy mi się „Chi’s Sweet Home”.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz