Nie jestem fanem „Wiedźmina” ani prozy
Sapkowskiego. Ale nie trzeba być od razu czegoś miłośnikiem by czasem dobrze
się przy czymś bawić, więc dobrze bawiłem się grając w pierwszego i trzeciego
„Wiedźmina” i całkiem niezłej rozrywki dostarczyły mi stare polskie komiksy o
tym bohaterze. Po nowe już nie sięgałem, bo jakoś mnie to nie kręciło, serial
od Netflixa też nie przekuł mojej uwagi, ale kiedy pojawiła się okazja
zrecenzowania „Ziarna prawdy”, nie wahałem się. Przynajmniej nie za długo. I
nie żałuję sięgnięcia po album, bo naprawdę przyjemna to rzecz.
Geralt, wiedźmin, zajmuje się różnymi zleceniami,
ale podstawą dla niego jest polowanie na bestie zagrażające ludziom. Tym razem
w poszukiwaniu kolejnego zlecenia, zawędrowuje na odludzie, gdzie natrafia na
stary dwór, a w nim poznaje niejakiego Nivellena. Tak zaczyna się opowieść o
przeszłości, o rodzinie i, oczywiście, o tajemnicach także – a przede wszystkim
o klątwie. Klątwie, która Nivellena zmieniła w takiego, jakim jest. Zdjąć ją
może i można, trzeba by jednak pięknej dziewczyny, a przy okazji nie wiadomo i
tak czy by to zadziałało. Co w takiej sytuacji zrobi Geralt?
„Ziarno prawdy”, do kupienia na Bonito, to wczesny tekst o Wiedźminie,
właściwie z samych początków serii. Pierwsze opowiadanie o Geralcie pojawiło
się w roku 1986, to konkretne zadebiutowało w magazynie „Fantastyka” trzy lata
później i powracało w zbiorach opowiadań „Wiedźmin”, „Ostatnie życzenie” i „Opowieści
o wiedźminie”. A teraz pojawia się w komiksowej formie i muszę szczerze
przyznać, że jest to jeden z lepszych komiksów o Geralcie, jakie czytałem,
nawet jeśli nie było ich przecież jakoś szczególnie dużo.
Jacek Rembiś, którego z literaturą i komiksem
kojarzyć jest trudno, ale już ze światem gier i seriali dla dzieci tak, wziął
na warsztat klasyczny tekst Sapkowskiego i zrobił z niego sprawny scenariusz, w
którym mamy akcję, klimat, nieco swojskości (nieco, bo ilustracje nie
wydobywają z niego tych niuansów), mamy fantastykę, trochę widowiskowych scen z
pogranicza horroru i właściwie wszystko to, na co liczyć możemy.
To, plus miłą dla oka szatę graficzną. Tego, co w
latach 90. XX wieku zrobił na tym polu Bogusław Polch nie pobije, bo tam była i
baśniowa magia, i swojska estetyka, i dobre oddanie elementów fantasy. Tu
brakuje baśniowości i swojskości, chociaż twórcy starają się oddać europejskie
klimaty i to należałoby docenić. Poza tym zamiast bajkowości mamy mroczniejsze
fantasy, jak już pisałem, graniczące z elementami grozy i przyjemny brud
widoczny w nieco niechlujnej, ale jakże przyjemnej dla oka szacie graficznej.
Wspomnienie, że rzecz jest dobrze wydana to właściwie formalność, bo przecież
takie wydanie to standard dla Egmontu, ale też należy jej dopełnić – papier
kredowy, kartonowa oprawa ze skrzydełkami i nawet porcja dodatków w tym
wszystkim się znalazła, choć to tylko kilka stron szkiców.
Fanom „Wiedźmina”, szczególnie tego komiksowego,
polecać zwyczajnie nie muszę. Sami wiedzą, że sięgnąć po to powinni i sięgną
bez dwóch zdań, choć przecież historię pewnie już znają. A reszta? To już
zależy od ich preferencji, bo jeśli ktoś fantasy nie trawi, wątpię, by
twórczość Sapkowskiego jakoś go do gatunku przekonała, kto jednak takie klimaty
lubi, znajdzie tutaj coś dla siebie i całkiem przyjemnie spędzi czas.
Recenzja opublikowana także na portalu Sztukater.
Komentarze
Prześlij komentarz