Wielkie wyprawy - Zbigniew Kasprzak, Stefan Weinfeld, Maria Olszewska-Wolańczyk, Tomasz Kołodziejczak, Zofia Bieniarz, Bran MacLeod, Maryse Charles, Jean-François Charles
Kasprzak, odkąd czytałem „Yansa”, był dla mnie „tym
facetem, który rysował jak Rosiński”. Bo rysował. I w sumie nadal to robi. A my
nadal o nim pamiętamy i go cenimy, czego najlepszym dowodem są te właśnie albumy,
zbierające jego prace. A najnowszy z nich to całkiem ciekawy przekrój przez
rozwój stylu Kasprzaka i przy okazji całkiem sympatyczna rzecz. Szczególnie dla
fanów polskich komiksów i historii – wcale nie tylko wypraw i podbojów – jako takiej.
Od wypraw Kolumba, Magellana i Cooka, po losy
Marylin Monroe. W taką podróż zabiera nas Kasprzak – wraz z ekipą scenarzystów –
po drodze zahaczając od dziewiętnastowieczną Kanadę i tematykę handlu i
transportu futer. Różne czasy, różne dzieje i jedna wspólna rzecz: przeszłość,
którą warto odkryć.
Tego, że po ten komiks sięga się nie dla fabuł, a
rysunków, chyba nikomu nie trzeba mówić. Czasy, gdy dostęp do wiedzy był
zdecydowanie mniej powszechny niż teraz – bo trzeba było iść do biblioteki albo
księgarni, znaleźć odpowiednie dzieło, jeśli oczywiście było dostępne i jeszcze
wgryźć się w nie, wyłuskać interesujące nas fakty, zamiast sprawdzić wszystko
szybko w sieci – i historie spełniały rolę edukacyjną minęły. Teraz, gdy
wszystko znaleźć możemy bez trudu w Internecie, a wiele dawnych scenariuszy po
prostu się zestarzało, zostało nam przede wszystkim zachwycanie się grafikami
Kasprzaka. A w większości zachwycać jest się czym.
Ale fabuły też są całkiem, całkiem. Ta klasyka ma
swój urok, nawet jeśli jest archaiczna. No i nadal nie została w całości odarta
z tego wymiaru edukacyjnego, bo kogoś historia jako taka może nie ciekawić, ale
sięgnie po komiks z różnych powodów i dowie tego i owego. Ale to rzecz na
drugim planie, dodatek do właściwej gwiazdy, czyli ilustracji, a na tym polu „Wielkie
wyprawy” oferują nam przekrój przez różne etapy twórczości niezapomnianego
artysty. Mamy więc jego wczesne kolorowe prace, z jeszcze nieco karykaturalnymi
proporcjami ciała postaci, mamy czarnobiałe plansze gdzieś na styku stylu
Rosińskiego i Baranowskiego, kiedy Baranowski próbował rysować w sposób
realistyczny, a w końcu te już całkiem, jak z Rosińskiego i te współczesne,
sprzed dekady, gdzie poszedł w malarski realizm.
Które są najlepsze? Te ze środka, gdy rysował, jak
twórca „Thorgala”, kopiując nawet jego charakterystyczne zabiegi. Te nowe, gdy
celuje w realizm pociągnięć pędzlem, ale realizm w stylu współczesnej grafiki
komputerowej, już tak mnie nie kupują. Ale nadal, niezależnie od okresu
twórczego, ma to swój urok, warsztat artysty potrafi zachwycić i wpaść w oko. Mało?
No to macie jeszcze świetne wydanie, w twardej oprawie, z porcją dodatków,
które świetnie prezentuje się na półce.
Dla fanów polskiego komiksu to absolutne musisz to mieć.
Taka rzecz, jak poprzedni „Bogowie z gwiazdozbioru Aquariusa”, którą posiadać i
poznać trzeba i wypada. I wato. Choćby dla samych ilustracji, choć i treść też
potrafi coś zaoferować.
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz