Coraz bliżej Święta, a Święta to cynamon, korzenne
przyprawy, piernik… no i z pomarańczą też się kojarzą, prawda? No to mamy –
nowy, ostatni tomik (tak przynajmniej się wydaje, ale wydawało się już to dwa
razy) serii „Orange”. Świetnej serii, która kiedyś kupiła mnie totalnie. Powrót
po latach – ponad pięciu, trochę już minęło od poprzedniej odsłony – jest
jednak udany, więc na czytelników znów czekają emocje, wzruszenia i duża porcja
dobrej, romantycznej zabawy.
Piątka przyjaciół będąc w liceum straciła swojego
kolegę, Kakeru, który popełnił samobójstwo. Doprowadził do tego splot wielu
okoliczności, a oni nigdy nie przestali obwiniać się o jego śmierć. Jednakże
udało im się znaleźć sposób by przesłać do przeszłości wiadomości o tym, co się
stało i odmieć losy chłopaka. W wyniku tych działań Kakeru nie zginął i…
No i teraz także Kakeru dostaje list. Ale co z tego
wyniknie? I do czego zmierza?
Chociaż lata już minęły, od kiedy przeczytałem
pierwszy tom, a wciąż pamiętam, jakim ta manga była zaskoczeniem. I nadal
zaskakuje, bo przecież cała opowieść została już zakończona, i to na tomie
piątym. Potrem by szósty. Epilog? Suplement? A teraz mamy siódmy, też coś
takiego. I fajnie, bo jest w tej serii coś, co mnie rusza. Kiedy sięgałem po
pierwszą jej część, liczyłem na lekką, prostą opowiastkę dla zabicia czasu, a
tymczasem otrzymałem poruszającą, intrygującą i wciągającą opowieść o miłości i
próbach zmienienia przyszłości, która źle się potoczyła. Był miks romansu
szojkowego i fantastyki. I jakoś do mnie to trafiało.
Ale od tamtej pory czytałem wiele, masę podobnych
serii. Mogłem przywyknąć, znieczulic się, ale nie. Nadal mnie to rusza. Nadal
ciekawi, co tam jeszcze autorka wymyśli, bo wszystko już chyba powiedziała. A niby
to tylko taka nieskomplikowana opowieść typu szkolne życie o chłopaku z
problemami, który kochał dziewczynę, ale nie potrafił nic z tym zrobić,
dziewczynie, która także go kochała, ale podobnie unikała zaangażowania,
zakochanym w niej koledze i ich przyjaciołach. Nutka fantastyki w postaci
świadomości nadchodzących wydarzeń i prób ich zmienienia tylko dodawała
„Orange” smaku. Ale nawet, gdy już zmienili, ciekawość pozostała. Emocje
pozostały. Dobrze było wrócić. Oj dobrze.
I może jeszcze kiedyś wrócić się uda. Znów nic do
dodania nie zostało, ale kto wie. A jeśli nie, zawsze można wrócić do serii od
początku. Długa nie jest, przez lata zapomniałem już sporo z treści, sporo
wątków i postaci, a świetna pozostaje niezmiennie. Świetnie też narysowana,
niby typowo, ale podoba mi się to zagęszczenie kadrów i natłok na nich, dzięki
którym strony nie są szojkowo puste. I podoba mi się tez ten klimat.
Warto było czekać. Co tu dużo gadać. Aż się człek sentymentalnie wzruszył.
Komentarze
Prześlij komentarz