Zostaw broń, weź cannoli: Kulisy powstania filmu "Ojciec Chrzestny" – Mark Seal

PROPOZYCJA NIE DO ODRZUCENIA

 

Filmowego „Ojca chrzestnego” docenić potrafię, ale wielkości w nim nie widzę. Świetna realizacja, świetne dialogi, ale poza tym? No jakoś mi nie leży to kino. Takie wręcz gloryfikowanie gangsterki, połączone z nadmuchanym ego. Nie ruszyło mnie to, emocjonalnie ani intelektualnie nie stymulowało, znam większe kino, większe filmy, bo film to nie tylko sprawna realizacja, ale i, a dla mnie przede wszystkim, nośnik idei, myśli, przesłania, głębi – głos, krzyk ludzi. Tu tego nie było. Nie mówię, że nie lubię „Ojca chrzestnego” tak do końca, ale to kino przecenione i przereklamowane. Wydmuszka, ładne z wierzchu, ale co z tego skoro człek liczy na sycące wnętrze? A rozwodzę się nad tym wszystkim, bo film może mnie nie kupił, ale książka o jego kręceniu już tak. Bo dobra to pozycja, interesująca, pełna faktów i ciekawostek i dobrze przy tym napisana.

 

Kiedy w latach 70. XX wieku „Ojciec chrzestny” trafił przed filmowe kamery, Mario Puzo, autor powieściowego pierwowzoru, ani nie był zbyt znany, ani tym bardziej ceniony nie był. A jednak wkrótce stał się autorem uznanym i uwielbianym. Jak to się stało? I jak to się stało, że sam ten film stał się takim hitem i zyskał tą całą otoczkę, ten kultowy status?

Wraz z autorem przenosimy się w czasie, na plan „Ojca chrzestnego” i patrzymy, jak wielka spoczywała na nim odpowiedzialność. To na barkach jego twórców spoczął ciężar odpowiedzialności ratowania chylącego się ku upadkowi studia Paramount Pictures. Odkrywamy ile z filmem wspólnego miała prawdziwa mafia. I krok po kroku poznajemy całe kulisy produkcji.

 

Można nie lubić „Ojca chrzestnego”, ale jeśli ma się za kinomana, film znać wypada, bo swoje miejsce w historii kina zajął. No i można go nie lubić, ale będąc kinomanem, książkę o jego kręceniu poznać wypada. I warto. Bo może to i rzecz zrodzona z pasji autora do kultowi trylogii, z tej miłości – dla mnie niezrozumiałej, ale nie oceniajmy – ale jednak do tematu podchodząca rzetelnie. I rzetelnie przyglądająca się całemu temu fenomenowi i kultowi, jakim film obrósł. Analizująca wszystko to, od początków, jakich korzenie tkwią w pulpowej literaturze Puzo, po… no właściwie po wszystko, co w temacie możecie sobie wyobrazić. Obszerne to omówienie, ilustrowane na dodatek – wkładka ze zdjęciami dopełnia całości – i bardzo przyjemne. O niebo ciekawsze od samego oryginału, który powstał bardziej z kalkulowania i konkretnych celów, niż pasji. Tu pasję widać.

 

Ale widać i rzetelność, widać zgłębienie tematu, widać bogactwo. Ale to nie ciężkie opracowanie historyczne, to nie sucha analiza, a książka tętniąca życiem, ociekająca zainteresowaniem otoczką i chęcią wniknięcia w to wszystko. I rzecz napisana stylem przyjemnym, nieprzyciężkim, ale i nie za lekkim. Po prostu dobrze napisana książka, która pozwala lepiej zrozumieć fenomen „Ojca chrzestnego” i odkryć kawałek Hollywood sprzed pół wieku. Poznać więc warto. Czy jesteście fanami filmu, czy po prostu chcecie czegoś w temacie kina.

 

Dziękuję wydawnictwu Albatros za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze