Rutu Modan powraca z nową powieścią graficzną. Autorka
pamiętnego albumu „Jamilti” tym razem serwuje nam solidnych rozmiarów jedną
opowieść. I to zaskakującą, bo spodziewałem się ponurego tworu, czegoś
smutnego, emocjonalnie nasyconego, zaangażowanego politycznie i społecznie i
bum, bo „Tunele” to przygodówka. Nie mówię, że zaangażowania pozbawiona, ale
jednak przygodówka nieco w stylu kina nowej przygody. Co w połączeniu z
cartoonową kreską rodem ze starych animacji daje ciekawy efekt, który do mnie tak
po prostu, zwyczajnie trafił.
Ta tablica wygląda na podróbkę, ale tak dobrze wykonaną,
że mogłaby uchodzić za oryginał. Ale jest oryginalna. Tak przynajmniej sądzi
główna bohaterka tej opowieści, która jest pewna, że inskrypcja wyryta w
kamieniu to właśnie to, na co czekała całe życie: trop wiodący do samej arki
przymierza. Najpierw jednak musi tablicę wyciągnąć od kolekcjonera, a potem…
„Tunele” to sympatyczne, lżejsze oblicze Modan. Przed
sięgnięciem po album nie czytałem opisu, z wieloma fajnie wyglądającymi
rzeczami już tak mam – wolę odkrywać to z czystym umysłem dać się zaskoczyć. I dałem,
bo zupełnie nie tego spodziewałem się po autorce. Lekkość, bardziej rozrywkowa
forma, humor, przygody, akcja… No nieoczywiste to, tym bardziej, że – nomen omen
– rzecz uderza w temat oczywisty dla tego typu historii, klasyczny. A jednocześnie
Modan robi to wszystko przez pryzmat swojej własnej wrażliwości i wychodzi jej
to przyjemnie.
Bo czyta się to dobrze, bo jakiś pomysł w tym jest,
bo ogólnie przyjemne to w odbiorze. Widać tutaj i pewien sentyment do takich
historii o poszukiwaczach przygód, i widać też nutę zaangażowania w ważkie
tematy. Ale bez zbędnego ciężaru i bez lekkości zbędnej, więc nie wymagają „Tunele”
zbyt wiele od czytelnika, ale jednocześnie nie obrażają inteligencji odbiorcy. Efekt?
Mamy i przygody, i gadanie, i zagadki, i akcję, i jakiś taki urok też mamy, a
przy okazji wyjście poza to i nieco polityki oraz bliskowschodniej rzeczywistości
także.
No i mamy tą szatę graficzną, osobliwą, okej, ale jakąś
taką ujmującą w swej oldschoolowości. Przypomina mi to stare bajki, stare animacje,
czasem jest jakieś takie koślawe, mocno kolorowe, ale to pasuje. Do tej
historii, tej opowieści taka estetyka nadaje się bardzo dobrze i trąca we mnie
jakieś takie sentymentalne nuty, bo kojarzy mi się z dzieciństwem. I tematyka
też taka, w końcu to w szczenięcych latach poznałem i pokochałem kino nowej
przygody.
Po prostu fajna rzecz. Dla miłośników przygodówek o
gonieniu za skarbami przeszłości jak znalazł. Jest wszystko, co być powinno i
sporo wdzięku jest także.
Dziękuję wydawnictwu
Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz