Na imię mi Earl / My Name is Earl

Z KARMĄ PRZEZ ZYCIE

 

„Mam na imię Earl” (czy jak kto woli „Na imię mi Earl”) to serial teraz już mocno zapomniany, choć jeszcze kilkanaście lat temu mógł pochwalić się zarówno zdobywanymi nagrodami, jak i sporą widownią (w najlepszym okresie sięgającą ponad 15 milionów widzów). Ale zapomniany niesłusznie, bo wciąż to jedna z najlepszych produkcji komediowych, jakie powstały. Chociaż nigdy tak naprawdę nigdy nie został ukończony.

 

Głównym bohaterem jest Earl Hickey, drobny złodziejaszek z zabitej dechami dziury, jaką jest Camden. Całe życie kradł, kombinował i wchodził w szkodę innym. To była jego odpowiedź na to, że jemu też się nie wiodło. Teraz odkrywa jednak karmę i przekonuje się, że każdy dobry uczynek wraca do niego w formie nagrody, a za zły czekają go tylko gorsze problemy. Dlatego sporządza listę swoich złych uczynków i wraz z pomocą brata – a z czasem coraz liczniejszego grona znajomych – zaczyna zadośćuczynić za nie. Ale nie jest to łatwe, tym bardziej, gdy musi pomóc ludziom, których czasami nie ma już na tym świecie…

 

„Na imię mi Earl” to zaskakująco dobra, niepozbawiona głębi i solidnej dawki satyry seria komediowa, która zaskakuje. Zaczyna się niepozornie, ale znakomicie, potem jest tylko lepiej, a co więcej nie ma tu epizodów, które by rozczarowały. Każdy odcinek – w znacznej mierze mamy tu do czynienia z autonomicznymi epizodami – trzyma wysoki poziom, bawi, nawet jeśli bywa głupkowaty (ale nie głupi!) i urzeka kolejnymi pomysłami naprawiania szkód.

 

Poza tym mamy relacje między bohaterami, rozwijające się w dynamiczny sposób, ciekawa ekipę postaci, a także masę smaczków – jak choćby te drobiazgi, które łączą ich wszystkich, choć często nikt nie jest świadom tych powiazań (mówię tu o rzeczach typu: Earl mija w przeszłości Catalinę, nawet nie wiedząc potem, gdy dobrze się znają, że takie wydarzenie miało miejsce i w jak ważnym było momencie). A poszczególne epizody (weźmy ten z serialem „Gliniarze” czy halloweenowy z opętanym dzieckiem albo tryptyk o wiosce Cataliny) potrafią być absolutnymi perełkami, gdzie twórcy żonglują najróżniejszymi gatunkami i motywami.

 


Do tego mamy całe mnóstwo gościnnie występujących aktorów. Fakt, że grający główne role Jason Lee i Ehan Suplee byli wtedy scjentologami, a obok nich występują inni związani z tym religijnym ruchem gwiazdorzy (Giovanni Ribisi czy Juliette Lewis), sprawiał, że posądzano serię o promowanie scjenotologii (czemu zaprzeczył jej twórca), ale to już uwaga na marginesie. Wracając do gwiazd pojawiających się w serialu to mamy tu takie nazwiska, jak Beau Bridges, Alyssa Milano, David Arquette, Michael Rapaport, Burt Reynolds, Christian Slater, Charles Dutton czy Sean Astin. Robi wrażenie, jak na niezobowiązujący serial komediowy bez wielkiego budżetu, prawda?

 

Dodajcie do tego dobre wykonanie, solidną nutę szaleństwa i podkręcające wrażenia zagadki i tajemnice, a dostaniecie serial wart poznania. Coś, co potrafi być i niezłym horrorem komediowym, i udanym sitcomem z dawnych lat. A jednocześnie oferuje konkretną akcję i potrafi poprawić humor, dowcipami dalekimi od poprawności politycznej.

Komentarze