Amazing Spider-Man. Epic Collection #23: The Hero Killers – David Michelinie, Eric Fein, Fabian Nicieza, J.M. DeMatteis, Tom Brevoort, Mike Kanterovich, Tom DeFalco, Stan Lee, Mark Bagley, Scott McDaniel, Aaron Lopresti, Brandon Peterson, Mike Zeck, Jerry Bingham, Scott Kolins, Vince Evans, John Romita Sr., Tod Smith
Miałem czekać, aż
Egmont w końcu to wyda. Miałem się nie spieszyć, bo i po co. Ale z drugiej strony,
jaki w tym sens? Oryginalne wydanie już jest od jakiegoś czasu, cenowo lepiej
się opłaca, a i fakt, że mamy to na cieńszym papierze i bez twardej oprawy też
przemawiał in plus, bo półki z gumy nie są i gdzieś mieścić to muszę. Więc się
skusiłem. Z tym większą ochotą, że to w końcu Pająki z mojego ulubionego
okresu, pamiętanego z dzieciństwa i czasów TM-Semic. I powiem, że po latach
zarówno jeszcze lepiej to wchodzi, niż kiedyś, a i znakomicie odkrywa się te
zeszyty, które dotąd do polski nie zagościły.
Dzieje się w życiu
Spider-Mana, oj dzieje. Czyli, jak zawsze. Tajemniczy symbiont, który pojawił
się już wcześniej, w końcu prezentuje się w całej okazałości i zaczyna rzeź.
Carnage, bo tak się nazywa, to nie tylko kopia Venoma, ale coś o wiele
gorszego, bo kosmiczny byt połączył się tu z szalonym seryjnym zabójcą.
Spider-Man, nie mając z nim najmniejszych szans, decyduje się odnaleźć Venoma i
połączyć z nimi siły. Rzecz w tym, że Venom też nadal chce go zabić…
A na tym nie koniec.
Na naszego herosa czeka współpraca z New Warriors, starcie z Lizardem oraz…
Tak, w jego życiu pojawia się duch Kravena, szukając przebaczenia za to, co
zrobił Peterowi! A jakby tego było mało, wracają też… rodzice Parkera!
Sporo się tu dzieje,
dużo właściwie. I przełomowo też, bo w końcu w tym tomie znajdziecie zeszyt, w
którym celebrowano swego czasu trzydziestolecie istnienia postaci. Więc musiało
być z przytupem. I było. W tym konkretnym jednym tylko numerze twórcy wywrócili
świat Parkera do góry nogami, ale jednocześnie nam wrzucili sporo bonusów,
wracających do przeszłości, przypominających to i owo, to i owo odświeżających.
Więc wracają stare postacie, ale i starszy, cenieni artyści dokładają tu swoje
grosze.
Ale cały ten numer
jest dobry i to bardzo. Najlepiej wypada zresztą chyba „The Soul of the
Hunter”, w którym twórcy nieśmiertelnych „Ostatnich łowów Kravena” raz jeszcze
wracają do postaci łowcy. I tym razem nawet annuale, może dzięki lepszym
ilustracjom, a może za sprawą udziału New Warriors, których jakoś zawsze
lubiłem, wypadają bardzo przyjemnie. Czytać jest więc co, czytania akurat tu
sporo. Okej, w większości to typowy „Pająk” z tamtych lat, więc przede
wszystkim walki i wątki obyczajowe, ale Michelinie to świetny pisarz i z
takiego powielanego schematu wyciskał naprawdę wiele. A kilka perełek
wrzuconych pomiędzy to wszystko robi wrażenie.
Kawał dobrego komiksu
środka i tyle. Bardzo fajnie narysowanego, bo Bagley się tu rozkręca i robi
swoją robotę w sposób, jaki zawsze mi się u niego najbardziej podobał, oferując
lekkość, ale i klimat. A inni, jak chociażby Zeck, bynajmniej nie zawodzą –
jego prace są nastrojowe i wpadają w oko z miejsca. Przy okazji to dla mnie
kawał sentymentalnej podróży w czasie (dla zainteresowanych, znajdziecie tu
reedycję tego, co w pociętej wersji w Polsce gościło w „Amazing Spider-Man”
#12/1993 i 4-5/1994) i już zacieram ręce na kolejne przygody i odliczam do
wznowienia „Maximum Carnage”.
Komentarze
Prześlij komentarz