Diuna: Pani Kaladanu – Brian Herbert, Kevin J. Anderson

DIUNA: MIĘDZY MŁOTEM, A KOWADŁEM

 

Są opowieści, które muszą trwać wiecznie. Są historie, których nikt nie chce kończyć – ani też, by to one się kończyły. Są takie uniwersa, które nigdy nie umrą i zawsze będą rozwijane, adaptowane, powielane, odtwarzane, konwertowane… Każdy z nas może wymienić kilka z nich: „Star Trek”, „Star Wars”, „Władca Pierścieni” – że ograniczę się tylko do kilku przykładów, a i to jedynie tych z szufladki z napisem „fantastyka”. No i „Diuna” też do nich należy. Właściwie tego, co „Diunę” uzupełnia i rozwija jest już od dawna więcej, niż tej prawdziwej „Diuny” Franka Herberta. A chociaż odpowiedzialny za to rozwijanie syn autora, Brian Herbert (wraz z towarzyszącym mu Kevinem J. Andersonem, który też siedzi w tym od samego początku) tak świetnym pisarzem nie jest, jego dzieła warto poznać. I tak też jest w przypadku „Pani Kaladanu”.

 

Dla Lady Jessiki nadszedł czas ostatecznej decyzji. Już raz zbuntowała się przeciw zakonowi Bene Gesserit, ale teraz musi podjąć decyzję, co jest dla niej najważniejsze. Z jednej strony ma zakon, szkołę matek wielebnych, z drugiej bliskie jej osoby, a lawirować między jednym, a drugim się nie da. Tym bardziej, że to, co dzieje się w imperium, coraz bardziej wymyka się spod kontroli, a wszyscy zainteresowani wmieszani zostają w rozgrywające się wydarzenia…

 

Zanim Brian Herbert wziął się za to, co właściwie najważniejsze w jego pracy nad „Diuną”, czyli za domknięcie dzieła życia ojca, poprzez kontynuowanie głównej opowieści, długo mu zeszło. Frank Herbert zmarł w roku 1986, a jego syn, pisarz już od wielu lat przecież (jedno dzieło stworzył nawet wspólnie z ojcem), dopiero w roku 1999 zabrał się za uniwersum „Diuny”, wydając pierwsze z dzieł uzupełniających je. Nie porwał się jednak wtedy na kontynuację, to było chyba jeszcze za dużo, zamiast tego zaserwował prequel znanych już wydarzeń. Natomiast by podjął się przemienienia w powieści pozostawionych przez ojca notatek (razem z Andersonem), musiało minąć kolejnych siedem lat, a wtedy obaj tak się rozpisali, że to, co Frank planował jako siódmy tom, im zajęło dwie książki. I nie poprzestali na tym, robiąc to po dziś dzień.

 

I tak docieramy do „Trylogii Kaladanu”, której „Pani Kaladanu” jest drugą częścią. Dzieła najnowszego, bo wydanego w latach 2020-2022. No i zasadnicze pytanie, jakie pozostaje brzmi, czy ta historia jest dobra? Tak. Nie tak dobra, jak dzieło ojca, czasem potrafi nieco znudzić i bywa nadmiernie rozbudowana, by nie rzec rozwleczona, ale i tak przyjemnie się to czyta. Bo to ta sama, dobrze nam znana „Diuna”. Okej, czasem czuje się, że już zbyt wiele razy wchodzimy do tej samej rzeki, ale jednocześnie, jak na współczesną fantastykę, i ciekawe to wszystko, i dobrze napisane, a tego brakuje nam coraz bardziej.

 

I może jest tak, że czasem czegoś i samej książce trochę brak, a czasem czegoś tu za dużo. Że może to mogłoby być lepiej, a całość zamiast stanowić kolejny prequel – bo tym właśnie jest – mogła zabrać nas w przyszłość i pokazać co działo się dalej. Ale i tak chyba każdy fan serii będzie mniej lub bardziej zadowolony. W końcu to jeszcze jedna szansa, by poczuć to wszystko, co tak nas w cyklu fascynuje od samego początku. Ot tyle.


Recenzja opublikowana na portalu sztukater.

Komentarze