There she
stood in the doorway
I heard
the mission bell
And I was
thinking to myself
"This
could be Heaven or this could be Hell"
Then she
lit up a candle
And she
showed me the way
There
were voices down the corridor
I thought
I heard them say
Welcome
to the Hotel California
Such a
lovely place (such a lovely place)
Such a
lovely face
- The Eagles
„Hotel na skraju lasu” zaintrygował mnie okładką.
Grafika rodem z wiktoriańskiego horroru, nastrojowa, miła dla oka, opis całkiem
niezły, więc czemu nie. Może w kinie grozy nasi rodacy nie święcą triumfów, ale
literacko i komiksowo czasem potrafili pokazać na co ich stać, a że horrory to
absolutnie moja bajka i… I fabularnie całkiem przyjemnie mi to weszło, ale z
szatą graficzną, choć najpierw mi podeszła, im głębiej w ten las, tym większy
miałem problem.
Ten hotel ma być ostoją dla wędrowców. Drewniany
budynek tuż na skraju rozległych, gęstych lasów, zalany deszczem, dla
niektórych może być ostatnią deską ratunku, bo w tych okolicach nie jest
bezpiecznie i dzieją się dziwne rzeczy. Ale nie każdy może liczyć tu na
schronienie.
Taki los spotyka wędrowca, który zjawia się tu
pewnej nocy. Gotów choćby przepaść się na podłodze, zostaje oddalony, gdy
gospodarze odkrywają prawdę o jego walizce. Odchodząc, zostawia po sobie dziwne
pożegnanie i…
Jak już wspominałem, na wstępie, o ile fabuła mnie
kupuje, bo spoko to rzecz, bardzo przyjemna i skrojona z jakimś takim miłym,
staromodnym zacięciem, o tyle z szatą graficzną mam tu spory problem. Bo
spójrzcie – okładka jest świetna. Zaczynamy to czytać i też jest fajnie, niby
takie szkicowe, niby brudne te rysunki, ale mają w sobie coś, jest nastrój,
jest też całkiem wyraziste to, wyraźne, a potem zaczyna sprawiać wrażenie,
jakby autorom się odechciało. Coraz bardziej niechlujne się to wszystko staje,
coraz szybsze, niesprecyzowane pociągnięcia i maźnięcia ołówkiem zastępują
rysownie jako takie – niby zostawiając miejsce dla naszej wyobraźni, ale… – i
ogólnie gubi się gdzieś klimat. Problemu ze zrozumieniem na co patrzę nie
miałem, ale miałem problem ze zrozumieniem formy, jaką przyjęli twórcy. I czemu
tak bardzo traciło to swój początkowy charakter wraz z rozwojem akcji.
Komiks to co prawda sztuka wizualna, graficzna, ale
jednak nie samymi ilustracjami człowiek żyje. Więc mamy jeszcze fabułę, a ta
jest całkiem przyzwoita. Ot klasyczny horror, do wiktoriańskich klimatów się
odnoszący, początkowo mocno przypominający mi „Niewidzialnego człowieka” Wellsa.
Jak na debiut, udany, przyjemny dla fanów gatunku, całkiem dobrze poprowadzony.
Czasem nastrojowy, z nieprzesadnie szybką akcją i snuty bez nudy przez 250 stron.
Nie wiem, jak to podejdzie tym, którzy horrorów nie lubią, ale fani gatunku coś
tu dla siebie znajdą.
Gdyby tak jeszcze lepiej było to zilustrowane… No
ale może kolejne prace autorów (w blurbie padają słowa w pierwszej części swojego debiutanckiego
komiksu, więc ciąg dalszy pewnie powstanie) okażą się lepiej dopracowane
graficznie. Bo gdyby zachować to, co na początku (i co jeszcze potem czasem,
ale tylko sporadycznie się pojawiało), „Hotel na skraju lasu” wypadałby o wiele
lepiej.
Dziękuję wydawnictwu
Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz