Krzyk 6

GHOSTFACE TAKES MANHATTAN

 

No i jest. Nowy „Krzyk”, którego i chciałem, i bałem się – a po kiepskich zwiastunach, w których właściwie jedynie nawiązania do „Halloween” czy „Piątków trzynastego” jakoś się broniły, nie kręcił mnie seans. Ale że serię uwielbiam, obejrzeć musiałem, bo jakżeby inaczej. I co? No i mogło być lepiej. To najsłabszy „Krzyk” od czasów trójki, jeśli nie w ogóle. Nadal całkiem przyjemny, ale… Właśnie, to już nie to samo, za dużo tu absurdów i naciąganych elementów. I tak, jak ze starej ekipy została tylko Gale, tak ze starego „Krzyku” zostały właściwie tytuł, maska i powielane wciąż te same momenty. A sama próba odświeżenia serii nie wyszła jej na dobre.

 

Od tragicznych wydarzeń z poprzedniej części minął rok. Paczka naszych przyjaciół jest tym razem w Nowym Jorku, gdzie trwa halloweenowe szaleństwo. Ulice wielkiego jabłka zaludniły poprzebierane postacie, zabawa trwa, ale naszym bohaterom nie jest lekko. Sam ścigają demony przeszłości i to, że ludzie to ją uważają za faktyczną morderczynię, a nie jej zmarłego chłopaka. A na tym nie koniec, bo w mieście pojawia się nowy Ghostface, który zaczyna zabijać i polować na Sam, jej siostrę i całą resztę…

 

Jak to w sequelu, twórcy postawili na to by było szybciej, bardziej widowiskowo, bardziej krwawo, bardziej absurdalnie, ale nie bardziej nastrojowo. I nie lepiej. „Krzyk”, jak wiele dobrych serii, miał określone ramy, jasno wyznaczone granice i cechy, tu gdzieś to zginęło. W starych częściach nawet, jeśli bohaterowie wyszli z Woodsboro, Woodsboro nie wychodziło z nich. I z serii też. A tu gdzieś wyparowało, nie czuć go, a o tym, jak ta produkcja powinna i mogła wyglądać, przypomina nam jedynie kilka scen.

 

Nie mówię, że film jest zły – po prostu od „Krzyku” wymagam czegoś więcej, a to taki sobie slasher, jakich wiele. Początek uderza w klimaty jakoś tu niepasujące, oglądając go czułem się, jakbym przechodził prolog „Shadow of the Tomb Raider”, potem zaczęło robić się lepiej, ale nadal to nie było już to samo. Niby jest mrok, ale go nie czuć, niby mamy krwawe sceny, ale brak im napięcia, niby twórcy chcą nas czymś zaskoczyć, a niestety całość jest oczywista, jakby film zrobiony był od linijki albo według wzoru matematycznego. A to sztuka, bo twórcy postawili na wiele absurdalnych momentów, które są tak przerysowane i przekombinowane (mowa o atakach Ghostface’a na oczach ludzi), że powinny zaskakiwać. A jest odwrotnie.



No i te pomysły pokroju zrobienia z Kirby agentki FBI – no nie czułem tego w ogóle i chyba wcielająca się w nią Hayden Panettiere też, bo sztywno to grała, nieprzekonująco i w ogóle jakby gdzieś obok tego, kim być powinna. Bo ani to ta stara dobra Kirby, ani agentka… No, jak ten film, ani stary „Krzyk”, ani coś nowego. A reszta aktorów? Melissa Barrera nadal jakoś anemicznie to gra i nie ma tej charyzmy, którą miały jej poprzedniczki. Fajnie, że więcej jest tu Jenny Ortegi, ale nadal za mało (to ona powinna grać główne skrzypce) – i za mało ma do pokazania.

 


I są jeszcze te naiwne w swej oczywistości nawiązania, znane już z poprzedniej części. Mówię o nazwiskach bohaterów czerpanych z nazwisk znanych twórców horrorów. Można to było subtelniej zrobić, lepiej. Tak, jak i nawiązywać do klasyki gatunku, jak i poprzednich części – bo ile razy można odtwarzać pewne te same sceny? A tu na dodatek jest to aż przeładowane tym mruganiem oka. I to do tego stopnia, że zatraca się sens całego zabiegu. Easter eggi przestają nimi być, kiedy easter eggiem jest cały film. A do tego metafikcja tym razem jest jakaś płytka i powierzchowna, a na nią mocno liczyłem. Czasem jednak wszystko to potrafi zagrać na sentymentach, czasem coś wykrzesać (choćby odniesienia do nienakręconej wersji scenariusza „Krzyku 3”, no chyba, że to nadinterpretacja z mojej strony) a sama produkcja miewa momenty, gdzie emocje się czuje, gdzie jest napięcie. Szkoda, że to tylko momenty.

 

Mimo mojego narzekania, nie jest to jednak wcale zły film. Po prostu to nie do końca to, na co liczyłem. Lepiej byłoby dać tej serii umrzeć wraz z poprzednią odsłoną. Niestety siódmy „Krzyk” jest już w produkcji. Sequel sequela requela… No sami powiedzcie, jak to brzmi? Ten szósty jeszcze obejrzeć da się bez większego bólu, ale boję się w jakie absurdy uderzy ta seria przy kolejnej odsłonie, skoro tu już zaszło to tak daleko. Ale i tak z ciekawości spojrzę – nie się będę oszukiwał, że nie.

Komentarze