Last Man #9 - Bastien Vives, Michael Sanlaville, Yves Balak

IDĄ ZMIANY

 

Drugi sezon „Last Mana”, że tak to nazwę, trwa. I fajnie. Przyjemna ta seria, nadal twierdzę, że nie aż tak, jak shounenowe mangi, z których czerpie pełnymi garściami, których motywy, schematy i klimat stara się odtwarzać, ale nadal jest bardzo, bardzo przyjemna. I warta poznania, jeśli tylko lubicie takie pomieszanie fantastyki i bitewniaka. I nawet nie musicie być akurat fanami mangi.

 

Wszystko się zmienia. I wiele się dzieje. Gregorio szaleje, burmistrz przyjmuje tych, którzy przeżyli masakrę, a Dolina Królów staje się miejscem powrotu dusz rycerzy królewskiej gwardii. Do czego to wszystko zmierza?

 

Właściwie wszystko, co wiedzieć powinniście o tej serii, napisałem już na wstępie. To taka próba odtworzenia shounenowej mangi – nie pierwsza, i nie ostatnia, choć zdecydowanie z tych bardziej udanych – i właściwie to już mów wszystko. A co to oznacza dla tych, którzy akurat z mangą i anime za wiele do czynienia nie mieli? Teraz to trochę się zmieniło, twórcy więcej poszli w klimaty fantastyki, ale…

 

W skrócie: podstawa całej serii były walki, bohater wybraniec, ciekawi wrogowie, pewna tajemnica, szybka akcja… Oczywiście łagodnej erotyki też tutaj nie brakowało, pojawiały się super moce, a od początku było to takie męskie postapo pożenione z różnymi odmianami fantastyki. Teraz jednak dominuje tutaj fantasy, zamkowo-rycerskie klimaty, chociaż nadal to ten sam „Last Man”, co zawsze. odmieniony, nieco inną drogą idący, ale spójny wewnętrznie.

 


Nie skrzy się to oryginalnością, ale też i nie zawodzi wtórnością. To zabawa gatunkowa, zaczęta jak manga, ale coraz bardziej ciążąca w kierunku bardziej typowych komiksów frankofońskich. Określenie French manga pasuje tu zatem, jak do niewielu podobnych tytułów. I tylko graficznie nie przypomina to ani mangi, ani typowego europejskiego komiksu – bo proste to, bardziej szkicowe, niż dopracowane, choć nadal całkiem miłe dla oka.

 


Nie wszystko zatem wyszło, jak wyjść miało. Nie każdy z elementów jest tak udany, jakby mógł. Nadal jednak „Last Man” jest dobrą serią, która tym mang nieczytającym może pozwolić odkryć shounenowe hity – także te, mocno osadzone w fantastycznych realiach. A nawet, jeśli nie sięgną potem po japońskie komiksy, przynajmniej rozerwą się, całkiem przyjemnie zresztą, czytając ten tytuł.





Komentarze