Moja przygoda z
„Cyganem”? Miałem jakieś trzynaście lat, kiedy rzecz po raz pierwszy ukazała
się na polskim rynku, udało mi się wtedy dorwać pierwszy tom, przeczytałem,
fajne, ale dalsze niestety już mnie ominęły. No ale ciepło wspominam tamto
pojedyncze spotkanie, a że teraz na rynku pojawił się zbiorczy tom całej serii…
Nie mogłem przepuścić tej okazji i tyle. I? I nadal jest bardzo dobrze. Kawał
udanej, nastrojowej opowieści, może bardziej takiej męskiej, samczej niemalże,
niemniej nadal wartej poznania, choćby tylko dla wyśmienitych ilustracji.
Początek XXI wieku. W
wyniku katastrofy klimatycznej, w kwestiach transportu dochodzi do
przetasowania. Latanie odpada, więc powstają nowe trasy dla samochodów
ciężarowych, a autostrada łączyć zaczyna Eurazję z Ameryką. I tu na scenę
wkracza tytułowy Cygan – Cagoj – który zajmuje się przewozem towarów. I wszystko
idzie dobrze, dopóki nie wmiesza się w sytuację, która może zagrozić i jemu, i
jego ukochanej siostrze…
Ze wszystkich serii, nad
którymi pracował Marini, to właśnie „Cygan” i „Drapieżcy” najbardziej przypadły
mi do gustu. „Drapieżcy” trochę bardziej, bo ja jednak taki horrorowi chłopak
jestem, więc i liczę, że doczekamy się ich wznowienia w takim fajnym tomie, jak
ten, ale z „Cygana” też bardzo się cieszę. Za ten klimat, za urok i za samą
edycję, pełną dodatków. Bo oto w jednym grubym albumie dostajemy kompletną
serię, z bonusami. I super jest.
„Cygan” to mocna, męska
rozrywka. Historia w pewnym sensie SF – dla nas już te czasy tu przedstawione
to już nie przyszłość, ale kiedy rzecz debiutowała trzydzieści lat temu,
trochę ją jeszcze od nich dzieliło – pełna akcji, walk, pościgów, przygód,
silnych facetów, pięknych kobiet, erotyki… Duet Marini / Smolderen zabiera nas
tu na szaloną wyprawę (a raczej kilka wypraw), podczas której nie można się
nudzić, za to dobrze bawić już tak. Dobre pomysły, fajnie nakreślone postacie, nieprzytłaczające
dialogi… Naprawdę fajnie to wychodzi i ani przez moment nie nudzi, nawet jeśli
czasem logiki w tym niewiele.
No i jeszcze ta szata
graficzna. Mariniego uwielbiam, a to co robi w „Cyganie”, a szczególnie na
samym początku, kupuje mnie całkowicie. Zobaczcie szczególnie pierwsze dwa tomy
– wygląda to tak, jakby Marini chciał rysować niczym Katsuhiro Ōtomo i chciał
tu stworzyć takiego swojego „Akirę”. I naprawdę dobrze mu to wychodzi. Okej, japońskiego
mistrza nie doścignął w tym wszystkim, ale stworzył naprawdę znakomite połączenie
kreski mangowej, typowej dla przełomu lat 80. i 90. XX wieku i europejskiej, ze
świetnym, typowym dla starego kontynentu kolorowaniem. Potem styl zmienia się,
ewoluuje w to, z czym Mariniego najmocniej kojarzymy – czyli wchodzi w
estetykę, jaką znamy choćby ze „Skorpiona”, też wznawianego na polskim rynku –
ale nadal pozostaje znakomity, nastrojowy, klimatyczny i pełen detali, które
przykuwają wzrok.
Więc polecam. Nie każdemu,
jednak to taka stricte męska rzecz, niemniej znakomita. Tak po prostu. I jak to
się genialnie ogląda…
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz