Może i Holly to jedna z ciekawszych kobiecych
bohaterek, jakie wykreował King, i wyróżnia się, ale jakoś nigdy nie dałem rady jej do końca polubić.
Głównie prze to, że to taka kreacja, która nieodmiennie kojarzy mi się z inną
bohaterką – i to nie z jego twórczości – a poza tym historie o niej to średnio
moja bajka. Bo ja kryminałów / thrillerów to tak nie za bardzo lubię, a na tym
te jej przygody się opierają. I czy Król dorzuca do tego fantastykę, czy nie, z
każdą kolejną historią o Holly jest gorzej. Wymęczył mnie najpierw „Outsider” w
drugiej jego połowie, potem przewidywalna nowela w „Jest krew…” no i ta
najnowsza powieść też do najlepszych nie należała. Nadal całkiem nieźle (acz
tylko nieźle) się to wszystko czytało, nie przeczę, ale w ostatecznym
rozrachunku wyszła kolejna rzecz na poziomie „Billy’ego Summersa” – wtórna, z dłużyznami
i naiwnościami. Ot kolejny dowód na to, że King dawno już się niestety
skończył.
W życiu Holly się posypało. Tu śmierć, tam choroba,
kobieta najchętniej nie brałaby żadnego nowego zlecenia, ale coś w prośbie jej
nowej klientki każe jej wyruszyć w drogę i poszukać jej zaginionej córki. Ale nie
wie jeszcze, z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Ani jakie sekrety skrywa para
pewnych staruszków…
Więc tak, o ile we wspomnianym na wstępie „Billym
Summersie” jasno dało się wytknąć jedną konkretną, niemal ocierającą się o
plagiat inspirację, jaką był „Leon Zawodowiec” (obie opowieści były bliźniaczo
podobne: płatny morderca, który z zawodem chce skończyć, bierze pod swoje
skrzydła pokrzywdzoną przez los dziewczynę, z tym, że King zrobił tę swoją o
wiele toporniej i bez finezji filmu Bessona), o tyle „Holly” to po prostu
jeszcze jeden thriller, jakich wiele. Tu nie ma jednej konkretnej podstawy, z
jakiej czerpał autor – po prostu gatunek ten jest tak wtórny, tak zamknięty w odtwarzanych
niemal jeden do jednego schematach i tak bardzo zjada swój ogon, że nawet King
nie umie wyrwać się z tego zaklętego kręgu. Albo nie chce. Więc odtwarza,
powtarza, coś tam dorzuca, bo to Król Horroru w końcu, ale on już takie rzeczy
wrzucał, więc nic w tym ciekawego. Poza tym ta Holly to dla mnie zawsze taka wypisz-wymaluj
Chloe z „24 godzin” – zamknięta w sobie, nielubiąca ludzi, upośledzona społecznie
kobieta, która jednak w tym, co robi, świetnie sobie radzi i w końcu wysuwa się
na prowadzenie. Więc ta konstrukcja postaci u Kinga mnie nie zachwyca. A co więcej
w tej swojej prozie od kilku długich lat Stephen jest politycznie koszmarnie naiwny
i przez tą naiwność także przy „Holly” zgrzyta się zębami.
Co tu razi? Przede wszystkim wszędobylski covid –
nie tyle jako choroba, ile nośnik przekonań. I to podany tak, że… No co tu dużo
mówić, King tak usilnie wciska temat szczepień etc., że nawet chyba najbardziej
zagorzali zwolennicy szczepień covidowych mogą zmienić zdanie. Temat ważki,
ważny, ale rzucany w tak propagandowy sposób, że aż odrzuca i zniesmacza. Tak samo
polityka, krytyka Trumpa, a co za tym idzie ludzi, którzy mają odmienne niż
King poglądy… Wszystko to można by przeżyć, gdyby nie było tak grubo ciosane,
tak sztampowe i kiczowate. Kiedyś King potrafił wznieść się ponad populistyczne
poglądy i polityczną poprawność, zło i dobro dostrzec potrafił w każdym, fajnie
operował szarą strefą moralności i wszystko było dzięki temu żywe, przekonujące
i mające w sobie coś więcej. Teraz wszystko jest dla niego tak czarno-białe, że
aż razi. Kto myśli samodzielnie i oczekuje od książek jakichś ambicji i głębi,
tym infantylizmem poglądów, tą ubogością intelektualną i łopatologiczną tandetą
z iście propagandowym zacięciem będzie zmęczony, znużony i zniechęcony. I wcale
nie chodzi o to, czy podziela poglądy Kinga, czy nie, a o prosty fakt, że
pisarz stara się nam na siłę mówić, co i jak myśleć mamy, a to z miejsca zraża nawet,
jeśli ma z naszymi przekonania wspólną płaszczyznę. Bo chyba nie ma nikogo, kto
lubi ludzi typu „pozjadałem wszystkie rozumy, słuchajcie mnie, bo tylko ja mam
rację”, nawet jeśli z tym czy owym co mówi się zgadza, prawda?
I w tym wszystkim rozmywa się jakoś wątek kryminalny
i wszystko, co z nim wiąże. Covidowe wtręty co i rusz burzą rytm czytania i
rażą obsesyjną wtórnością, brakuje tu wyważenia, bo czasem rzecz wciąga, a
czasem nuży rozwlekłością. Są tu watki zbędne. Są zbyt przesłodzone i
naciągane. A klimat zamiast wisieć na stronach przez cały czas, zdarza się
tylko sporadycznie. Co więcej stylistycznie znów jest gorzej – po bardzo fajnej
pod tym względem „Baśniowej opowieści” King zalicza solidny regres. Zresztą w
dużej mierze to „zasługa” tego, że Stephen znów pisze posługując się czasem
teraźniejszym, a to zawsze słabo wypadało. Są pisarze, którzy wyciskają z
takiej estetyki coś wyśmienitego, ale on do nich nie należy.
Czyli książka zła? Nie do końca, bo całkiem fajna
intryga, ale za wtórne to, za mało oryginalne i jakieś takie bez polotu. Mogło
być o wiele lepiej, no ale King od lat nie ma już pomysłów na książki, niemal wszystko
opiera na tym, co już kiedyś pisał (i opierać będzie, przecież zapowiedziano
już kontynuację „Cujo”) i to męczy. Nadziei, że jeszcze kiedyś zachwyci, jak
przed laty już niestety nie mam, ale liczę, że zrobi jeszcze chociaż jakieś
lepsze książki, niż „Holly” czy „Billy Summers”. A samą „Holly”, cóż, przeczytać
można, nadal nieco lepsze to poziomem niż współczesne thrillery i kryminały,
ale King ma zdecydowanie wiele książek, do których lepiej wrócić po raz kolejny,
bo dostarczą o wiele lepszej zabawy.
Komentarze
Prześlij komentarz