Spider-Man Unlimited #10 - Exiled, part IV: A Promise to Keep – Mike Lackey, Shawn McManus, Roy Burdine

DOTRZYMAĆ NIESWOJĄ OBIETNICĘ


Czwarta i ostatnia część story arcu „Exiled” to zdecydowanie pogrubiona opowieść, właściwie niezależna od trzech poprzednich odcinków. Poza tym jednak to jeszcze jedna część „Sagi klonów”, niezła, choć niepowalająca na kolana. Za to chcąca dorzucić co nieco do mitologii serii, rozwijając wątki z życia… wujka Bena.

 

Ataki Vulture’a, który chce odzyskać młodość poprzez uśmiercanie kolejnych ludzi trwają w najlepsze. Tymczasem Ben przekonuje się, jak ostatnie wydarzenia wpłynęły na niego – niemal zapomniał o rocznicy śmierci wujka Bena! Jednakże spóźnione odwiedziny grobu ukochanego krewnego przynoszą nieoczekiwane rezultaty. Ben spotyka tu nieznanego mu człowieka, który odwiedza miejsce ostatniego spoczynku wujka Bena. Co z tego wyniknie? I jak potoczy się kolejne starcie z Vulture’em?

 

„Exiled” czy jak kto woli „Wygnaniec” to czteroczęściowa opowieść otwierająca kolejny etap „Sagi klonów”, w którym Peter jako klon odszedł by żyć u boku MJ, póki jeszcze żyć może (a przy okazji zmaga się z dziwnymi napadami złości), a Ben będący na tym etapie prawdziwym Parkerem szykował się do przejęcia własnego dziedzictwa i pozostanie jednym, jedynym Pająkiem. Jak to się skończyło, wie chyba każdy, ale w tych zeszytach rozwijane jest to w nienajgorszy sposób.

 

Plusy? Niezła akcja, niezłe tempo, próby rozwinięcia psychologii, dorzucenia odrobiny humoru, a także chęć rozbudowania mitologii serii poprzez rozwinięcie postaci wujka Bena… Mamy tu nawet postać niejaki Anny-Marii (ale nie Marconi), którą niemal splagiatował potem Slott, co pokazuje, jak wiele elementów obecnie znanych w serii jest skopiowanych z przeszłości. Dobre są rysunki, może nie powalają na kolana, szczególnie jeśli chodzi o design twarzy, jednak ogólnie mają ciekawy klimat, dobry kolor i przyjemne wykonanie.



Minusy? Nic w tym oryginalnego, akcja i pomysły mogłyby być lepsze, a najciekawsze wątki, jak z napadami Parkera na razie są traktowane po macoszemu, choć już nie tak, jak wcześnie, czyli jakby twórcy jeszcze nie wiedzieli, co chcą z nimi zrobić (i, jeśli wiecie co nieco o kulisach powstawania „Clone Sagi” pewnie tak było). W skrócie: jest nieźle. Bez wow, ale i bez rozczarowania.


Komentarze