Gigant Poleca #262: Uwaga, kaczka! – Jaakko Seppälä, Flemming Andersen, Carlo Panaro, Francesco Guerrini, Gabriele Panini, Nicolino Picone, Alessandro Sisti, Blasco Pisapia, Luca Barbieri, Luca Usai, Vito Stabile, Ettore Gula, Augusto Macchetto, Massimiliano Valentini, Sergio Asteriti, Roberto Moscato, Giovanni Rigano, Simona Capovilla, Steve Behling, Riccardo Secchi, Lorenzo Pastrovicchio

KAMIENNE KACZKI Z KOSMOSU, WAKACJE I THOR

 

Kolejny „Gigant” z tego roku odhaczony. Nie kupiłby go, gdyby nie komiks, w którym Donald zostaje Thorem, bo chociaż disnejowskie Kaczki lubię, te z „Gigantów” w większości są podobnymi do siebie wariacjami na te same, wciąż powracające tematy i jeśli już na jakiś się skuszę, to gdy oferuje coś świeżego albo innego. I tak jest tu. Tym razem co prawda wydawca nie robi z tego atrakcji numeru, nie eksponuje go na okładce, a samą opowieść wrzucił nawet na koniec tomu (choć dotąd te crossovery z Marvelem otwierały tomiki), stawiając na wakacyjne klimaty, ale ten zeszyt „What if…? Donald Duck Became Thor” tu jest. I to on stanowi dla mnie największą atrakcję tomu. Nie jest jednak najlepszy, a cały wakacyjny feeling, jaki panuje na stronach, sprawia, że rzecz warta jest poznania właśnie w tym upalnym okresie.

 

Treść? Ten komiks o Thorze zabiera nas na wyprawę wraz z Donaldem do Norwegii na wikińskie wykopaliska. Tu jednak wszystko idzie nie tak, kiedy pojawiają się kamienne kaczki z kosmosu, planując inwazję na naszą planetę. Donald, uciekając przed nimi, trafia na laskę, która zmienia się w młot – a jego przemienia w Thora. No i, oczywiście, staje do walki z najeźdźcami.

A co poza tym oferuje ten tom? Dużo podróży, dużo wypraw, dużo przygód. jest starcie z Magiką, jest Superkwęk, są wakacyjne klimaty i Bracia Be też są. Myszka Miki pomaga w odbiorze obrazu, pakując się w aferę kryminalną, a Babcia Kaczka wygrywa wycieczkę.

 

Tom w sam raz na wakacje, co zresztą sugeruje sama okładka, nieco inna, niż typowe okładki „Gigantów”. I fajnie, bo ja lubię takie sezonowe. Zresztą za dzieciaka co wakacje wyciągałem swoją kolekcję „Kaczorów Donaldów” i szukałem takich opowieści. miałem wypełnioną nimi całą szufladę regału, więc jak zaczynały wakacje, wyjmowałem je, przeglądałem, czytałem te najlepsze i dlatego to jeden z takich tytułów, które z letnimi miesiącami mi się kojarzą mocno (trochę innych też było, jak „Asteriks”, „Smerfy” czy im podobne, ale to już temat na inne okazje). A no i jestem fanem Marvela, nie że tylko, dla mnie liczy się dobry komiks, czy to Marvel, DC, Image czy cokolwiek innego, nie ma znaczenia. ale Marvel, jeśli o superhero chodzi, jest mi bliższy. Tyle.

 


Więc tak, ta wakacyjna część tomu, która króluje (na czwartej stronie okładki mamy nawet zabawę w znajdź szczegóły w plażowych klimatach) jest typowy dla gigantowych opowieści. Akcja, humor, nieco przesłania, zawsze jakieś tarapaty i happy end. Standard, acz jest tu kilka bardziej klimatycznych („Czar szczęścia” z kilkoma mroczniejszymi panelami) czy wyróżniających się choćby graficznie (bardziej dopracowane pod względem detali „Piąte koło u wozu”), ale ogólnie wszystko jest zbliżone poziomem i w podobnym stylu zrobione. Sympatycznie się to czyta, zabawa jest niezła, ale to jak zawsze – kto lubi, nie zawiedzie się. Kto nie lubi, nie przekona.

 


Ten zeszyt marvelowy? A to już inna sprawa. Z jednej strony to taka typowa parodia, bo fabuła to nic innego, jak przepisanie na grunt donaldowy pierwszego komiksu o Thorze. Z drugiej to typowa historia o kaczkach, ale zmarvelowana, więc jej poziom nie różni się od reszty tom. Żeby ten balans między jednym a drugim był wzięto starego włoskiego wyjadacza disnejowskiego chleba oraz gościa, który dla Marvela robił coś dla dzieci – jakieś nieistotne historyjki obrazkowe, ale też i książki, w tym dopełnienie kinowych filmów – ale z ich współpracy powstała najsłabsza z dotychczasowych historyjek tego typu. Nie ma tu tyle smaczków, nie ma takiego żonglowania elementami, jak było w historii o Wolverinie (ba, już nawet Aaron jakoś lepiej to zbroił w swojej „Dziesięciocentówce nieskończoności”, choć to była koszmarnie wtórna rzecz). Nadal jest nieźle, nadal sympatycznie, ale poziom całej reszty tomu, czasem nawet niższy – i nie przekonują mnie do końca te współczesne grafiki ze złożonym, pełnym fajerwerków kolorem.

 

Ale i tak kupię kolejny tom z kolejnym Marvelowo-Disnejowskim zeszytem, bo już tak mam. i nadal nieźle będę się bawił (nawet mimo błędów korekty, które potrafią kłuć w oczy). Ja, dziaders. Dzieciaki na pewno o wiele lepiej, nawet jeśli nie znają klasyki Marvela i nie wyłapią smaczków dla fanów. I o to właśnie chodzi.

Komentarze