Osiedle Swoboda: Niedźwiedź - Michał "Śledziu" Śledziński, Kamil "Kurt" Kochański


NA SUCHO I BEZ MYDŁA


Największy zakapior na Swobodzie powraca i w typowy dla siebie sposób zaznacza swoją obecność. Jak zwykle największy kłopot stanowi dla niego kwestia zatrudnienia. Nie dość, że Destroyersi zaczynają mieć problemy z powodu urągających wszelkim przepisom warunkom pracy, to jednak jeszcze kolejne zajęcia Dźwiedzia tradycyjnie dalekie są  od normalności…


„Osiedle Swoboda” to jedna z najważniejszych i najbardziej cenionych polskich serii komiksowych ostatnich kilkunastu lat. To tragikomiczny, niepozbawiony elementów nawet fantastycznych, obraz polskiej młodzieży przełomu wieków, który nie ma sobie równych. Przejmujący, mocny, odważny, kontrowersyjny, ale do bólu prawdziwy. I taki jest też „Niedźwiedź”, spin-off prezentujący poboczne losy jednego z pięciu głównych bohaterów OS.


Pierwsze epizody z jego przygodami pojawiły się jeszcze w „Produkcie”, w którym debiutowało OS, ponad dekadę temu. Śledziu zarzucił wówczas tworzenie regularnego Osiedla zapowiadając zeszytową serię, nad którą pracował, więc do przygód osiedlowego zakapiora napisał jedynie scenariusz, powierzając kreskę koledze z magazynu, Kurtowi. Te trzy ówczesne odcinki (z drobnymi zmianami w treści dialogów)stanowią połowę materiału, jaki znalazł się w albumowym „Niedźwiedziu”, reszta to już historie zupełnie nowe i, co tu dużo mówić, tak samo znakomite.


Scenariusz Śledzińskiego nie różni się od dokonań autora znanych z OS. Akcja jest nieco może bardziej przyziemna i poważna, ale nadal jest to ta sama stara, dobra Swoboda, w której zakochali się fani. Mamy więc i portret pokolenia Śledzia, i panoramę blokowiska, i komentarz socjologiczny, i porcję mądrości podszytej filozofią, nie brak tutaj także dosadnej, ale nie pustej wulgarności. W premierowych epizodach także nie zmieniło się wiele. Może mniej tu samego Niedźwiedzia, a i reszta swobodnych jest rzadkością, ale cała reszta, cała wartość, jaką prezentowała seria, nie zniknęła.


Zmieniła się za to kreska Kurta, który w ostatnich latach zyskał nieco rozgłosu (m.in. pracą przy animowanej wersji „Jeża Jerzego”) i uznania także za granicami naszego kraju (choćby komiksową adaptacją filmu „80 milionów” przeznaczoną dla tamtejszej prasy). Kiedy zaczynał w „Produkcie” jego grafiki były mocne i pełne czerni. Wnosiły klimat noir i nieco estetyki grozy. Teraz Kamil rozładował nieco swój styl. Wysmuklił postacie. Dodał greyscale. Pokazał więcej detali. Bardziej przypomina też prace swojego kolegi z „Produktu” Clarence’a Whiterspoona, nie mniej nadal jest to tylko i wyłącznie oryginalny i niepowtarzalny Kurt. Czy to zmiana na gorsze czy na lepsze może? Na to nie ma odpowiedzi. Ten styl jest po prostu inny a zarazem tak bliski temu, co widzimy w początkowych epizodach.


Po lekturze pozostaje natomiast refleksja i jakaś gorycz, a także – u tych, którzy od lat wpadają na Swobodę – nostalgia. Rządzi jednak niedosyt i przekonanie, że nie ważne jak długi byłby to komiks, wraz byłoby go za mało. OS, nie zależnie od tego, czy to klasyczne, czy spin-off, to klasa sama w sobie, a podsumować ją można słowami Smutnego , jakie padają w tym albumie: „Żeś mnie bez mydła wychędożył na sucho!”. I to właśnie „Niedźwiedź” robi z nami. Zostawia sponiewieranych, ale zarazem zadowolonych. Usatysfakcjonowanych prawdą i siłą tego komiksu. Jeśli dodać do tego bonus w postaci szkiców i świetne wydanie, można bez wahania powiedzieć, że komiks koniecznie powinien znaleźć się na półce każdego fana tego medium, a także i wszystkich tych, którzy cenią po prostu znakomite, ważkie i ważne historie, nie zależnie od tego, jaki rodzaj szeroko rozumianej sztuki je przekazuje. I przy okazji jest to rewelacyjna odtrutka na mainstreamową amerykańską sztukę. Jednym słowem: Polecam.


Komentarze