Miasteczko - Łukasz Radecki, Robert Cichowlas


MIAST… SPOKOJU


Marcin Lanowicz to cierpiący na kryzysy twórczy pisarz, który nadzieję na powrót do pełni sił pisarskich upatruje w planowanym wypoczynku na Mazurach. Wieś Morwany wydaje się idealnym pomysłem – ciche, spokojne miejsce z dala od zgiełku i nadmiaru ludzi. Ale jeszcze przed wyjazdem wszystko zaczyna się psuć. Marcina nawiedza duch jego zmarłego brata, który przestrzega przed Morwanami,  dotarcie do celu zaś budzi kolejny niepokój. Wieś, którą wszyscy nazywają Miasteczkiem, jest zupełnie odcięta od świata. Wygląda jakby w jednej chwili wyrosła w środku wiekowego lasu, jej mieszkańców nęka dziwna choroba, a niektórzy z nich wprost przestrzegają przed tym miejscem, zapewniając Marcina i jego żonę, że tak szybko stąd się nie wydostaną…

Co dzieje się w Morwanach?

Kim są tajemnicze białowłose kobiety?

Co z całą sprawą ma wspólnego detektyw szukający zaginionych kobiet?

Bohaterowie powoli odkrywają prawdę…


Mój pierwszy kontakt z prozą Radeckiego miał  miejsce jeszcze na łamach nieistniejącego już „Magazynu Fantastycznego” i już wtedy doszedłem do wniosku, że jeśli o horror chodzi – pomimo pewnych infantylności – można go uznać za jednego z ciekawszych autorów. W tej mojej opinii przez lata nie wiele się zmieniło, a napisane wspólnie z Cichowlasem „Miasteczko” jest tego dobrym przykładem.


Jakim horrorem jest ta powieść? Opis sugeruje Kinga – pisarz leczący kryzys twórczy nad jeziorem w środku lasów, nękany przez duchy, to wypisz wymaluj „Worek kości” tego autora. Na szczęście podobieństwa pomiędzy oboma pomysłami szybko okazują się tylko powierzchowne, „Miasteczku” zaś, od otwierającej powieść sceny erotycznej, przez szybki atak duchami, po wiele innych aspektów, bliżej do Mastertona (zresztą jego pochlebna wypowiedź znalazła się na okładce książki) niż mistrza z Maine. Czy to dobrze, czy źle, zależy od preferencji. Ja taki rodzaj horroru lubię, zresztą w ogóle groza  to mój gatunek i chętnie po nią sięgam, nie zależnie od tego, czy epatuje skrajną przemocą czy skupia się na byciu klasycznym straszakiem, bądź też w 90% stanowi powieść obyczajową. W powieści Cichowlasa/Radeckiego znalazło się wszystkiego po trochu, a co najważniejsze mocno osadzone w słowiańskich, swojskich klimatach. Takie połącznie popkulturowych, klasycznych lęków z tymi swojskimi, czyta się miło i szybko. Powieść zaś (nie ocenia się książki po okładce, ale w tym momencie muszę wspomnieć o świetnej ilustracji Darka Kocurka, twórcy najlepszych polskich okładek książek Kinga) znakomicie nadaje się na wiosenne wieczory, czy jako lektura na zbliżające się wakacje. Szczególnie jeśli planujecie wyjazd.

Komentarze