Coldplay. Życie w trasie - Matt McGinn


CIEPŁO O ZIMNYM GRANIU


Już trochę biografii w swoim życiu przeczytałem. Może nie jakieś oszałamiające ilości, ale jednak na tyle, by zorientować się w ich stylistyce i jakości. Dlatego też biografia (choć tak właściwie trudno ją tak do końca tym mianem określić) zespołu Coldplay stała się dla mnie pewnym – jak najbardziej pozytywnym – zaskoczeniem. Dlaczego? Jak dotąd nie spotkałem się z tak przesyconym humorem podejściem do tematu.


Matt McGinn kiedyś był gitarzystą. A przynajmniej aspirował. Starał się nim być. Jednak granie dla takich tłumów jak kilkudziesięcioosobowa klientela podrzędnego baru szybko przestało wystarczać by się oszukiwać o świetlanej karierze gwiazdy sceny. Spłukany, łysiejący za to posiadający wiedzę muzyczną, by zarobić na życie został roadie studenckiej kapeli, której nie znał nikt, ale która dostała wówczas szansę zagrania supportu przed Muse. Kapeli, którą znamy jako Coldplay. Był z nimi od początku, był z nimi w chwilach wzlotów i upadków, i w momencie największej popularności był także. Widział wiele, wiele przeżył, a wszystkim tym postanowił się podzielić z fanami zespołu w bardzo nietypowy sposób.


Jaki to sposób? Właśnie taki, jak przedstawienie treści tej książki. Nie przypadkiem to nie o Chrisie Martinie i jego ekipie napisałem, a o McGinnie. Bo „Życie w trasie” to przede wszystkim autobiografia Matta, przez pryzmat którego poznajemy losy Coldplay. Kulisy, codzienność, koncerty… Styl jakim pisze o tym wszystkim jest tak samo nietypowy, jak i jego podejście. McGinn nie pozuje na poważnego, statecznego specjalistę od tematu. Owszem, czuć jego obeznanie z branżą, ale pisze przede wszystkim jak fan piszący do fana. Potocznie dość, z dużą dawką humoru, żartów i anegdot. Pisanie to dla niego zabawa, czytanie więc jest nieskrępowaną zabawą dla czytelnika. Ciepłą i wesołą – jakże różną od zimnej muzyki Coldplaya. I jakże zarazem jej bliską.


Nie pamiętam, którą piosenkę Coldplay usłyszałem jako pierwszą, czy było to „Talk” czy „Speed of Sound”. Pamiętam za to doskonale, jak zakochałem się w „Till Kigdome Come” i wiem, że zapamiętam także na długo tą biografię.

Komentarze