Ultimate Spider-Man: Śmierć Spider-Mana - Brian Michael Bendis, Mark Bagley, David Lafuente, Sarah Pichelli i inni





To nie tak, że na tytuł nie mam pomysłu – bo mam. Czasem jednak zamiast kilku słów określających całość, lepiej jest milczeć. Uczcić minutą ciszy. Peter Parker, Ultimate Spider-Man, nie żyje. Zginął. Umarł. Został zabity. Jak wolicie. Nie ma go i wbrew temu, czego można by się spodziewać, już nie wróci. Nie ożyje. Zostało nam tylko przeczytać, jak do tego doszło.


Ultimates decydują się szkolić Petera tak, by poradził sobie, jako heros. Niestety pierwsze szkolenie z Iron Manem kończy się na polu walki pomiędzy Black Cat a Mysterio o Klucz Zodiaku – artefakt, który dał władzę Kingpinowi, a który potrafi spełniać wolę posiadacza. Efekt jest katastrofalny, ale prawdziwa katastrofa dopiero nadchodzi. Z Triskelionu uciekają Osborn, Kraven, Dock Ock, Electro, Sandman i Vulture. Cel – zamordować Petera. Niestety Spider-Man nie może liczyć na pomoc herosów, wybucha bowiem wojna między Ultimates. Zaczyna więc walkę o przetrwanie, na które nie ma co liczyć…


Ten komiks to był strzał w dziesiątkę. Uśmiercić jednego z najbardziej lubianych bohaterów i zarazem uśmiercić tak, by już nigdy nie wrócił. Od tego momentu minęło 5 lat i Parker nie powrócił zza grobu a to dobrze świadczy o Bendisie i jego twórczości. Można by powątpiewać, czy ogłoszenie już w tytule, że Peter umrze to dobre rozwiązanie, ale ewentualne głosy przeciw takiemu podejściu do tematu milkną bardzo szybko. Chwyt reklamowy? Owszem. Podniesie się sprzedaż? Pewnie. Ale Bendis pokazał coś jeszcze – wiemy, że śmierć nadciąga, każdy moment zbudował więc tak, by wypełniały go emocje. MJ wraca do Parkera, J. Jonah Jameson jest gotów zrobić dla niego wszystko w ramach podzięki za ocalenie życia. Kapitan Ameryka jest jemu przeciwny. Każda z tych relacji to mały brylant wypełniony smutkiem, bo wiemy co nadciąga. Wiemy co będzie. Chcemy do ostatniej chwili łudzić się, oszukiwać, mieć nadzieję, bo przecież pojawia się pomoc, bo Peter jakoś sobie radzić, bo… bo… Ale nadziei nie ma. I to przejmuje do głębi.


Bendis doskonale rozkłada akcenty. Akcja jest poprowadzona z mangową niemalże dynamiką. Czułe chwile trafione są w punkt. Spokojne momenty… tych prawie już nie ma. Od połowy jest tylko jedna wielka walka z czasem. Pojedynek, który wyczerpuje i bohaterów i nas. Potem zostaje już tylko smutek.


Szkoda jednak pewnej konkretnej rzeczy, a mianowicie tego, że nie dane nam było poczytać „Avengers vs. New Ultimates” Millara, który to album stanowi wyjaśnienie całej wojny herosów, która jest przecież jednym z istotnych, choć nie wyjaśnionych aspektów „Śmierci…”.


Graficznie komiks stoi na wysokim poziomie. Wprawdzie początek (po świetnym wstępie, kojarzącym się z początkowymi scenami „Z jak zagłada”) kuleje, kiedy Sarah Pichelli sobie radzi, szczególnie w przypadku tła i twarzy, jest ok, to jednak Spider i Iron wypadają blado. Dalej przez chwilę jest gorzej, kiedy to Chris Samnee przejmuje ołówek, ale gdy na scenę wraca Bagley, pokazuje co potrafi. Przez trwanie „Ultimate Spider-Mana” różnie z jego kreską bywało, często okazywała się zła, w tym albumie jednak, jakby także i on chciał oddać hołd Peterowi, wspiął się na wyżyny. Nie boi się czerni, nie unika szczegółów. Po prostu urzeka. Podobnie, jak z głową położony kolor.


To wszystko, plus znakomite wydanie w świetnej cenie, doprawione wstępem streszczającym najważniejsze wątki, sporą galerią (w tym ilustracją Quesady, która stanowi przejmujący epilog całości) i dodatkiem opowiadającym o genezie i ewolucji całego pomysłu, sprawiają, że ten album to absolutne musisz-to-mieć nie tylko dla fanów Spider-Mana, ale komiksów w ogóle. Poza tym ostatnie miesiące, jak i te, które nadejść dopiero mają, to zdecydowanie dobry czas dla Pajęczaka. W zeszłym roku mieliśmy okazję przeczytać śmierć Petera na łamach Amazing Spider-Mana, teraz mamy okazję regularnie sięgać po przygody „Superior Spider-Mana”, a już za nieco ponad miesiąc „Wielka kolekcja komiksów Marvela” szykuje nam „Nigdy więcej Spider-Mana” z klasycznymi zeszytami z lat 60 (numery 44-50). Co dalej? Gościnne występy Petera, ale także i w przyszłości mam nadzieję, że czeka nas „Śmierć Stacych”, która wyszła w Anglii w ramach WKKM jako tom 98, „Spider-Man Tem-Up” (tom 91) czy „Spider Island”… Jeśli tylko będą po polsku, a myślę, że tak, jest na co ostrzyć sobie zęby. I polecać już teraz.


Ale póki co polecam „Śmierć Spider-Mana” i zamiast jakiegoś słowa końcowego, poświęcam mu minutę ciszy


Komentarze