POŁOWA
KAZANIA
Najlepszy komiks wśród styczniowych
nowości od Egmontu to nie żaden najświeższy hit zza oceanu, a wznowienie cyklu,
który na dodatek ma już kilka ładnych lat. „Kaznodzieja”, bo o nim mowa, to
jednak jedna z tych serii jakie nigdy się nie zestarzeją i nawet za sto lat
wciąż znajdą czytelników, którzy się nimi zachwycą. Nie jest to wprawdzie
opowieść dla każdego, nagromadzenie kontrowersji i szokujących elementów
przekracza tu wszelkie wcześniej ustalone granice. Nigdy też seria nie dorówna już
genialnemu, pierwszemu tomowi, a dokładniej zawartej w nim opowieści „Aż do
końca świata”, ale poziom całości jest tak znakomity, że niewiele opowieści
graficznych może próbować się z nią mierzyć.
W tym tomie „Kaznodzieja” osiąga
półmetek całości. Jednocześnie w ręce czytelników, oprócz siedmiu zeszytów kontynuujących
główny wątek, trafia także miniseria „Stare dzieje: Święty od Morderców” oraz
oneshot „Cassidy – Krew i Whiskey”. Na początek przenosimy się na Dziki Zachód,
gdzie poznajemy losy Świętego od Morderców. Zanim został najpotężniejszą
maszyną do zabijania na Ziemi i nie tylko, był zwykłym kowbojem poszukującym
leku dla chorej żony i córki. Jak jednak wiadomo, spóźnił się, a potem w jego
sercu zostało już tylko trawiące go pragnienie zemsty, które doprowadziło go do
obecnego miejsca…
W kolejnej opowieści zaczynamy
wracać do głównego wątku. Jak się okazuje jakiś czas temu Cassidy poznał
pewnego wampira i kult wyznawców wysysaczy krwi. W ostatecznym rozrachunku
doszło między nimi do konfliktu i teraz
kiedy on i Jesse wracają w końcu z Europy i spotykają się z Tulip, przeszłość
upomina się o niego.
Właściwa akcja zaczyna się jednak
dopiero wtedy, gdy Jesse, Tulip i Cassidy udają się do nowego Orleanu, żeby
poddać tego pierwszego rytuałowi wudu, który pozwoli mu skontaktować się z
Genesis. Wszystko po to, by ten odkrył prawdę o losach rodziny Świętego od
Morderców. Jednakże na ich drodze staje pałający zemstą… Gębodup.
Seria „Kaznodzieja” to nie tyle
opowieść o Bogu, polemika z religią, jej sprzecznościami i dylematami wiary, co
wydawać by się mogło jest motywem przewodnim całości, a tak naprawdę podróżą w
głąb amerykańskiej mitologii. Garth Ennis, po przerwie na europejskie wątki,
kontynuuje ją, przeciągając czytelników przez najbrudniejsze zaułki Stanów Zjednoczonych.
Co czeka na nas tym razem? Po zachwytach pierwszymi odwiedzinami w Nowym Jorku,
przejściu teksańskimi, brudnymi od pyłu ulicami i zajrzeniu za kulisy wojny w
Wietnamie, trafiamy w sam środek westernu, zapoznamy się nieco bliżej z czymś
na kształt sekty i trafimy do Nowego Orleanu, by poznać wierzenia wudu. Wątki
religijne nie znikają, nie brak też najgorszych stron ludzkiej natury. Jest w
tym wszystkim jednak coś z filmów o kumplach na dobre i na złe i typowo
amerykańskiego kina drogi, optymistycznego i niemalże ciepłego. A wszystko to we
wspaniałej, poruszającej i skłaniającej do myślenia fabule – fabule, która, jak
to było w poprzednich tomach, sponiewiera, zniesmaczy i obrazi chyba każdego
myślącego czytelnika, ale emocje, jakie przy tym wywołuje, są niemal bezcenne.
A szata graficzna? Zmarły jakiś
czas temu Steve Dillon jak zwykle zachwyca prostotą i genialnym uchwyceniem
tematu. Komiksy o Świętym od Morderców narysowane zostały jednak przez Steve’a
Pugha i Carlosa Ezquerrę, a to już nie to samo. Na szczęście ich kreska też ma
swój urok – urok przepełniony brudem i niechlujnością. Całość natomiast
uzupełnia znakomity kolor i świetne wydanie. W tym tomie, obok nowego wstępu
Gartha Ennisa, czytelnicy dostają także galerię a w niej głównie okładki pierwszych
wydań zbiorczych, których brakowało mi w poprzednich częściach. A że są to
ilustracje naprawdę znakomite, dobrze, że możemy się nimi cieszyć.
Czy trzeba dodawać coś jeszcze? „Kaznodzieja”
to rewelacyjna seria, jedna z najlepszych, jakie powstały w historii komiksu i mimo
upływu niemal ćwierć wieku, jakie minęły od wydania pierwszego jej zeszytu, nic
nie straciła na aktualności. Ja ze swej strony polecam bardzo, bardzo gorąco i
z niecierpliwością czekam na pozostałe tomy. Czwarty ukaże się już w marcu.
Komentarze
Prześlij komentarz