KONIEC
PĘKNIĘTEJ ZIEMI
Poprzednie dwa tomy „Trylogii
Pękniętej Ziemi” okazały się dla mnie wielkim zaskoczeniem. Miałem nadzieję na
porcję niezłej postapokalipsy, nie wiedziałem jednak, że będzie to dzieło tak
znakomite i wyróżniające się na tle zdecydowanej większości dostępnej na rynku
współczesnej fantastyki. Ciekawa treść plus niebanalne wykonanie sprawiły, że
dzieło Jemisin okazało się czymś więcej niż dobrą rozrywką. Teraz nadszedł
wielki finał całej opowieści i muszę przyznać, że nie zawiódł moich oczekiwań,
choć te były wysokie.
Essun to jedyny górotwór na całym
świecie, który otworzył Wrota Obelisków. To, co przeszła, doprowadziło do wielu
tragedii, ale miało też pozytywne skutki, choć okupione wielką stratą. Zabiła
Alabastra Dziesięciopierściennika, stała się najpotężniejszym górotworem,
jednak wszystko to prowadzi do jednego: Essun zmienia się powoli w kamień.
Zanim to jednak nastąpi, ma jeszcze czas, mogło być gorzej, chce więc odnaleźć
Nassun, swoją córkę, którą porwał morderca jej syna, a potem przeciągnął przez
ginący świat. Czekające ją zadanie nie jest jednak łatwe, trzeba złapać
Księżyc, załatać Pęknięcie w Yumenes, skrócić czas trwania Sezonu z miliardów
lat do okresu, jaki ludzkość mogłaby przetrwać i raz na zawsze zakończyć
wszystkie Piąte Pory Roku. To jednak najmniejszy problem, bo dla Nassun jest
już za późno, zmieniła się i wie, że są rzeczy, których naprawić się nie da…
Zakończmy
początkiem świata, dobrze?,
takimi słowami zaczyna się niniejsza powieść. Zaczęło się końcem świata, teraz
nadszedł czas by go zapoczątkować. I to dość dobrze wprowadza w klimat całego
dzieła. Dzieła znakomitego, zdecydowanie jednego z najlepszych w swoim gatunku,
jakie miałem okazję czytać w ostatnich latach. A było tego niemało.
Oczywiście sama idea matki
szukającej swojego dziecka w ginącym świecie wydaje się być mocno wtórna, ale
siła dzieła Jemisin leży w czymś zgoła innym. Owszem wizja i mechanika świata
przedstawionego są ciekawe i mają swój niezaprzeczalny urok, jednak prawdziwą
wartość „Trylogii Pękniętej Ziemi” widać w jej wykonaniu. W całym tekście można
doszukiwać się różnych alegorii czy komentarza do takiej, czy innej sytuacji
społeczno-politycznej (to przecież domena dobrej fantastyki), połączonej z
intrygującymi wizjami - i to należy docenić. Ale i tak przede wszystkim
zachwyca styl, jakim operuje autorka. Czasem minimalistyczny, czasem kwiecisty,
jakby zdystansowany do opisywanych wydarzeń, urzeka swoją głębią i
wysmakowaniem. Satysfakcjonuje miłośników literatury wyższej, zapewniając im
jednocześnie dobrą rozrywkę, a coś takiego współcześnie rzadko się spotyka.
Warto też wspomnieć kilka słów o
polskim wydaniu. Mamy tu bowiem znakomite tłumaczenie, a książka edytorsko
prezentuje się bez zarzutu. Aż szkoda, że to już koniec, dobrze jednak, że autorka
utrzymała poziom do samego finału. Jeśli zatem lubicie dobrą fantastykę, a nie
znacie „Trylogii Pękniętej Ziemi”, sięgnijcie po nią - warto.
Komentarze
Prześlij komentarz