DŁUŻSZA
CHWILA WYTCHNIENIA
Odsuwanie kulminacyjnego momentu
opowieści to zabieg znany każdemu miłośnikowi książek, komiksów czy filmów.
Jeżeli rzecz dobrze się sprzedaje, a fabuła zbliża się nieubłaganie do finału,
trzeba zrobić coś, co przedłuży całość. W przypadku „Kuroko” wyjść było kilka,
a dokładniej zakończenie zawodów i wrzucenie bohaterów w wir przygotowań do
kolejnych (to jednak byłoby powtórką z rozrywki), zmiana kierunku całej
opowieści (co nie zachwyciłoby fanów) albo wyciągnięcie na światło dzienne
kilku faktów z przeszłości i pokazaniu paru retrospekcji. I właśnie tę ostatnią
opcję wybrał Tadatoshi Fujimaki, ukazując nam początek kariery głównego
bohatera i jego drogę do stania się słynnym szóstym z Pokolenia Cudów.
Od tego wszystko się zaczęło.
Kuroko nie był ani dobrym graczem, ani wielkim miłośnikiem koszykówki. Ten
sport po prostu go zainteresował i postanowił zostać jego zawodnikiem. Z takim
samym marzeniem jego przyjaciel zaczął starania w swojej nowej szkole. Niestety
dla Kuroko, od pierwszej chwili wszystko idzie nie tak. Trenuje on co prawda
zawzięcie, ale nie ma naturalnego talentu. Właściwie nie potrafi grać, co
sprawia, że trener radzi mu odejść z klubu. Jednakże Aomine dostrzega w nim
potencjał, o który jest gotów walczyć nawet z narażeniem własnej kariery. Losy
Kuroko zaczynają się więc układać całkiem nieźle. Marzenia powoli się
spełniają, drużyna rozrasta, chłopak powoli odkrywa własne możliwości… Jakie
jednak sekrety skrywa ta część jego życia, o których dotychczas nie opowiedział
swoim przyjaciołom?
Przy okazji recenzowania
poprzedniego tomu pisałem, że porzucenie obecnych koszykarskich emocji na rzecz
retrospekcji było ciekawym odświeżeniem i bardziej mnie wciągnęło, niż główna
akcja. Zdanie to podtrzymuję, bo chociaż całość ma jedynie przedłużyć serię,
jest naprawdę interesująca, jej spokojniejszy ton daje nieco wytchnienia a
szansa poznania Kuroko (dowiadujemy się m.in. skąd jego nijaka mina) i członków
Pokolenia z samych początków ich działalności jest intrygującym doświadczeniem.
W odbiorze całości nie bez
znaczenia jest także humor, który w końcu ma nieco więcej pola do popisu. Nie
bójcie się jednak, każdy miłośnik koszykarskich wrażeń także nie będzie
pokrzywdzony. Autor pamięta, że to manga sportowa i zabiera nas na parkiet.
Mecze nie są tu co prawda tak intensywne i wyczerpujące, jak w poprzednich
tomach, ale jednak trzymają poziom.
Co ważne, na tym nie koniec.
Retrospekcje potrwają jeszcze chwilę, najciekawsze więc dopiero przed nami. Ja
jestem ciekaw co z tego wyniknie i chociaż finał całej serii wydaje mi się
oczywisty, nawet jeśli autor niczym mnie nie zaskoczy i tak będę bardzo
zadowolony.
Komentarze
Prześlij komentarz