MISJA
RATUNKOWA
„Rycerze Sidonii” to manga
zaskakująca właściwie od samego początku. Zaczęła się bowiem jako typowe
kosmiczne mecha, choć oczywiście czytelnicy znający twórczość Tsutomu Niheiego
mogli spodziewać się, że będzie to coś więcej. I rzeczywiście jest. Oczywiście
całość nie przestaje być przez to widowiskowym bitewniakiem z wielkimi robotami
pojedynkującymi się z jeszcze większymi kosmitami, ale jednocześnie to lektura
bardzo nieoczywista, skłaniająca do zastanowienia się i przede wszystkim zachwycająca
klimatem. I taki też jest jej najnowszy, jedenasty tom.
Chociaż pustelniaków nadal nie
udało się pokonać, dla Sidonii nastała chwilowy okres spokoju. Nie znaczy to
jednak, że jej mieszkańcy mogą przestać martwić się o przyszłość, a tym samym
zaniedbać kwestie ochrony. Piloci zaczynają więc testowanie nowego systemu
rozpoznawania, ale właśnie wtedy przechwytują wołanie o pomoc nadane przez
Teruru, która ocalała zagładę kolonistów. Obecnie znajduje się ona na planecie
Siedem, ale sytuacja nie jest tak łatwa, jak mogłoby się wydawać. Dziewczyna w
rzeczywistości jest androidem zbudowanym przez genialnego naukowca, nikt więc
nie zmierza podjąć się misji ratunkowej. Nagate i Izana nie chcą jednak
siedzieć z założonymi rękami, ale tu zaczynają się kolejne trudności. Żeby uniknąć
ataków pustelniaków, a nie będzie to łatwe, bo w pobliżu znajduje się olbrzymi
statek klasterowy, muszą zrezygnować z broni, jaka ich przyciąga i przesiąść
się na stary typ gward. Niestety Teruru została „wychowana” w przekonaniu, że
to nie broń jest winna atakom, a Nagate, dlatego na widok swojego wybawcy,
zaczyna transmisję przestrzegającą przed nim. W konsekwencji wróg przypuszcza
atak, a obrońcy stają do walki nie mając najmniejszych szans na zwycięstwo…
Jak pisałem na wstępie, największym
atutem „Rycerzy Sidonii” – a właściwie wszystkich mang Niheiego – jest klimat.
Duszny, klaustrofobiczny i pełen mroku, który częściej czai się gdzieś niemal
niezauważony, niż atakuje nas wprost. Tu nawet humor podszyty jest pewną ponurą
nutą, choć akurat w tym tomie jest go więcej i autentycznie potrafi rozbawić
(sceny z gotowaniem czy porównanie Tsumugi do genitaliów – wreszcie ktoś w
mandze zauważył owo podobieństwo). Wszystko to jednak składa się na tak
znakomitą całość, dynamiczną, bo podlaną solidną dawką kosmicznych walk i
ciekawą, dzięki pełnej tajemnic fabuły.
Co warto zauważyć, w odróżnieniu od
innych mang Niheiego, „Rycerze Sidonii” nie unikają odpowiadania na pytania. Nie
są do końca oczywistą historią, ale przynajmniej dostajemy tu jakieś konkrety,
nie jak np. w „Blame!” czy „Abarze”. Ale jeśli znamy tamte tytuły, zaczynamy
zastanawiać się jak bardzo się przenikają i czy są częścią jednej wielkiej
historii. Na te pytania jednak każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Ja powiedzieć mogę jedno: warto
poznać wszystkie dzieła Niheiego. Ich niezwykły klimat i wciągające fabuły
sprawiają, że nie sposób się od nich oderwać i wciąż chce się więcej i więcej. „Rycerze
Sidonii’ należą do najlepszych z nich, więc tym bardziej warto ich polecić
każdemu miłośnikowi dobrych komiksów.
Jeśli chcielibyście nabyć ten
tytuł, znajdziecie go tutaj:
Komentarze
Prześlij komentarz