MĘSKI
CZYŚCIEC NIE ZAZNA SPOKOJU
Chociaż połowa serii już dawno za
nami i finał jest już coraz bliżej, „Dragons Rioting” wydaje się właśnie rozkręcać.
Nie dość, że główny bohater dopiero znajduje cel swojego pobytu w Męskim
Czyśćcu, to jeszcze autor w końcu oficjalnie się nam przedstawia w
zamieszczonym tu dodatku. To wszystko jednak nie ma większego znaczenia, bo w
mandze nie zmienia się właściwie nic, więc miłośnicy jak zwykle będą zadowoleni
z lektury.
Kończą się letnie wakacje i zaczyna
kolejny semestr nauki w Męskim Czyśćcu. Rintaro wraca do szkoły, by przekonać
się że niemal wszystkie budynki są w ruinie, a z nieba spadają skąpo odziane
dziewczęcia. Czyżby coś tu się zmieniło, a może on sam zapomniał już jak
wygląda codzienność w tym miejscu? Szybko okazuje się, że wraz z semestrem
zaczął się tradycyjny Puchar Cesarskiej Pieczęci. Wszystkie drugo- i
trzecioklasistki będą toczyć zawzięty bój o tytułowy artefakt. Liczy się jednak
nie to, kto go zdobędzie, a kto będzie go posiadał na koniec Pucharu. A to
wcale nie jest takie oczywiste, bo na jego znalazcę czekają nieprzebrane rzesze
wojowniczek gotowych na wszystko, byle tylko zdobyć nagrodę główną – nauczenie
tajnej techniki, która może przeważyć szalę zwycięstwa w walkach Smoków. Tak
się jednak składa, że pieczęć wpada w ręce Rintaro. Chłopakowi niezbyt zależy
na rywalizacji, tym bardziej, że jest przecież dopiero w pierwszej klasie,
poznaje nawet dziewczynę, która nie chce polować na nagrodę, ale niestety jest
ona wyjątkiem. Puchar trwa, walki nie ustają, Męski Czyściec coraz bardziej się
rozpada, a Rintaro wie, że jeśli czegoś nie zrobi, szkoła nigdy nie zazna
spokoju. Ale czy jego starania pomogą, czy też może pogrążą placówkę?
Każdy tom „Dragons Rioting” to
wielka demolka i mnóstwo łagodnej erotyki spod szyldu panchira (ciągłe
ukazywanie majteczek) i ecchi (nagością, ale pozbawianą detali anatomicznych
czy seksu). Autor wszystko to ujął w żartobliwe ramy, chcąc pokazać, że wcale
nie ma w głowie tylko jednego i podlał dowcipami z klasyki gatunku shounen,
filmów i gier. W konsekwencji powstała seria co prawda głównie dla nastolatków,
których myśli krążą wokół płci przeciwnej, ale za to lekka, szybka w odbiorze i
całkiem sympatyczna.
Przy okazji „Dragons Rioting” jest
też dobrze narysowane. Lekko, ze sporą dozą prostoty, ale z talentem i urokiem.
Bohaterki są odpowiednio ładne i obdarowane kształtami, a ich walory i bielizna
należycie wyeksponowane, ataki i demolka robią wrażenie, a bohaterowie
prezentują się jak na shounen przystało. Nawet humor obrazkowy wypada tu
naprawdę dobrze.
I chociaż „Dragons Rioting” to
manga, która nie grzeszy logiką czy inteligencją, czyta się ją naprawdę
przyjemnie i szybko. Ot taka lekka seria na odreagowanie złego humoru. Jak
pisałem już nieraz, głównie dla nastolatków, ale głównie nie oznacza, że tylko,
prawda?
Dziękuję wydawnictwu Waneko za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz