Dragons Rioting #6 - Watanabe Tsuyoshi

MĘSKI CZYŚCIEC NIE ZAZNA SPOKOJU


Chociaż połowa serii już dawno za nami i finał jest już coraz bliżej, „Dragons Rioting” wydaje się właśnie rozkręcać. Nie dość, że główny bohater dopiero znajduje cel swojego pobytu w Męskim Czyśćcu, to jeszcze autor w końcu oficjalnie się nam przedstawia w zamieszczonym tu dodatku. To wszystko jednak nie ma większego znaczenia, bo w mandze nie zmienia się właściwie nic, więc miłośnicy jak zwykle będą zadowoleni z lektury.


Kończą się letnie wakacje i zaczyna kolejny semestr nauki w Męskim Czyśćcu. Rintaro wraca do szkoły, by przekonać się że niemal wszystkie budynki są w ruinie, a z nieba spadają skąpo odziane dziewczęcia. Czyżby coś tu się zmieniło, a może on sam zapomniał już jak wygląda codzienność w tym miejscu? Szybko okazuje się, że wraz z semestrem zaczął się tradycyjny Puchar Cesarskiej Pieczęci. Wszystkie drugo- i trzecioklasistki będą toczyć zawzięty bój o tytułowy artefakt. Liczy się jednak nie to, kto go zdobędzie, a kto będzie go posiadał na koniec Pucharu. A to wcale nie jest takie oczywiste, bo na jego znalazcę czekają nieprzebrane rzesze wojowniczek gotowych na wszystko, byle tylko zdobyć nagrodę główną – nauczenie tajnej techniki, która może przeważyć szalę zwycięstwa w walkach Smoków. Tak się jednak składa, że pieczęć wpada w ręce Rintaro. Chłopakowi niezbyt zależy na rywalizacji, tym bardziej, że jest przecież dopiero w pierwszej klasie, poznaje nawet dziewczynę, która nie chce polować na nagrodę, ale niestety jest ona wyjątkiem. Puchar trwa, walki nie ustają, Męski Czyściec coraz bardziej się rozpada, a Rintaro wie, że jeśli czegoś nie zrobi, szkoła nigdy nie zazna spokoju. Ale czy jego starania pomogą, czy też może pogrążą placówkę?


Każdy tom „Dragons Rioting” to wielka demolka i mnóstwo łagodnej erotyki spod szyldu panchira (ciągłe ukazywanie majteczek) i ecchi (nagością, ale pozbawianą detali anatomicznych czy seksu). Autor wszystko to ujął w żartobliwe ramy, chcąc pokazać, że wcale nie ma w głowie tylko jednego i podlał dowcipami z klasyki gatunku shounen, filmów i gier. W konsekwencji powstała seria co prawda głównie dla nastolatków, których myśli krążą wokół płci przeciwnej, ale za to lekka, szybka w odbiorze i całkiem sympatyczna.


Przy okazji „Dragons Rioting” jest też dobrze narysowane. Lekko, ze sporą dozą prostoty, ale z talentem i urokiem. Bohaterki są odpowiednio ładne i obdarowane kształtami, a ich walory i bielizna należycie wyeksponowane, ataki i demolka robią wrażenie, a bohaterowie prezentują się jak na shounen przystało. Nawet humor obrazkowy wypada tu naprawdę dobrze.


I chociaż „Dragons Rioting” to manga, która nie grzeszy logiką czy inteligencją, czyta się ją naprawdę przyjemnie i szybko. Ot taka lekka seria na odreagowanie złego humoru. Jak pisałem już nieraz, głównie dla nastolatków, ale głównie nie oznacza, że tylko, prawda?


Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.







Komentarze