Royal City #1: Krewni - Jeff Lemire

DUCHY DAWNEGO ŻYCIA


Twórczości Jeffa Lemire’a musiała dobrze przyjąć się na naszym rynku, bo nie dość, że mamy możliwość czytania jego „Czarnego Młota” i „Łasucha”, to już niedługo dostaniemy także przygody X-Menów i „Staruszka Logana” z jego nazwiskiem na okładce. Zanim jednak to nastąpi, w Polsce ukazuje się „Royal City”, kolejna autorska seria Lemire’a, która łączy w sobie to, co autor ma najlepsze do zaoferowania. Przygotujcie się więc na przejmujący dramat rodzinny połączony z klimatycznym horrorem, osadzony  w małomiasteczkowych realiach.


Patrick Pike, pisarz, którego kariera nieubłaganie stacza się po równi pochyłej, mimo goniących go terminów i wydanych zaliczek, zamiast zająć się pierwszym draftem swojego nowego dzieła, rzuca wszystko i wraca w rodzinne strony, do Royal City. Jego ojciec przeżył właśnie zawał, choć nikt nie wie jeszcze, że atak serca nastąpił, kiedy w radio senior usłyszał wołający go głos jego syna. Nie, nie Patricka, a zmarłego przed laty Tommy’ego. O tym, że w Royal City dzieje się coś o wiele dziwniejszego, niż początkowo sądził, pisarz przekonuje się, kiedy od razu po wjechaniu do miasta, widzi ducha swojego brata. Tylko czy to rzeczywiście duch? I co takiego dzieje się w upadającym, robotniczym miasteczku? Na Patricka czeka nie tylko konfrontacja z widmem, ale także wiecznie skłóconą, narzekającą rodziną, pełną własnych niedokończonych spraw, pretensji i dramatów…


Jeff Lemire ponownie nie zawiódł. Owszem, „Royal City” to bardziej dzieło dla tych, którym podobał się „Łasuch”, niż dla miłośników jego opowieści superhero, ale to nie znaczy, że mamy do czynienia z jednym ze słabszych jego komiksów. Wręcz przeciwnie, scenarzysta tworzy tu coś znakomitego, pozornie innego od wspomnianych powyżej tytułów, choć po bliższym przyjrzeniu widać wyraźnie, że Lemire wiernie powielił schemat, do którego nas przyzwyczaił.


O jakim schemacie mowa? Oczywiście o zabawie elementami gatunkowymi. W „Czarnym Młocie” żonglował motywami ze Złotej i Srebrnej Ery komiksu, składając im hołd i dodając sentymentalną nutę. „Łasuch” był powieleniem (i pewną dekonstrukcją) schematów postapo, podlanych baśniową nutą. „Royal City” natomiast stanowi odejście w rejony typowych opowieści rodzinnych, przełamanych nastrojowymi scenami może nie grozy, ale fantastyki na pewno.


Wszystko to robi spore wrażenie, bo spełnia się zarówno jako opowieść obyczajowa o rodzinnych problemach i życiowych troskach, jak i swoisty thriller, kojarzący się z książkami Stephena Kinga. Do tego mamy niezłą, nastrojową szatę graficzną. Za nią także odpowiada Lemire, który operuje dość brudnym, odrealnionym i niewprawnym, ale klimatycznym stylem, uzupełnionym o dobrze do niego pasujący kolor. Całość robi spore i bardzo pozytywne wrażenie, trzymające poziom innych prac artysty. Dlatego też jeśli podobał się Wam „Łasuch” czy cokolwiek z rzeczy Lemire’a, koniecznie sięgnijcie po „Royal City”, nie zawiedziecie się.

Komentarze