WALKA,
MIŁOŚĆ I STRATA
Im bliżej jesteśmy finału serii
(choć skoro przed nami jeszcze sześć tomików trudno w tym miejscu o zakończeniu
mówić), tym bardziej emocjonalna staje się fabuła, a wydarzenia nabierają
tempa. Zabawa z dziewiątą częścią jest więc jak zwykle znakomita, klimatyczna i
wciągająca i nie nudzi ani przez chwilę. Jeśli więc czytaliście poprzednie
tomy, nie muszę Wam polecać tego, ale jeśli jeszcze nie znacie „Akame ga Kill”,
a lubicie shouneny, koniecznie powinniście sięgnąć po ten tytuł i wejść w ten szalony
świat.
Od poprzedniej misji Night Raid
minął miesiąc, ale nie wszyscy bohaterowie wrócili do pełni sił. Dlatego też
skupiają się na mniej wymagających zadaniach typu zwiad i ewentualne
przerzedzenie szeregów wroga. Celem pozostaje katedra, jednak ta jest coraz
lepiej strzeżona, więc nie mogą sobie na razie pozwolić na przeprowadzenie na
nią ataku. Na razie. Zanim jednak w końcu ruszą do walki, Mine postanawia
zacząć działać w kwestii własnych uczuć odnośnie Tatsumiego. Co z tego
wyniknie? I jak przebiegnie starcie w katedrze, skoro czeka tam na nich
najpotężniejszy wróg?
Jeżeli miałbym szukać mangi, którą
„Akame ga Kill” najbardziej mi przypomina, zdecydowanie byłby to „Naruto”. Co
prawda seria duetu Takahiro i Tashiro bardziej korzysta z dobrodziejstw dark
fantasy, prezentując nam cały wachlarz niezwykłych stworów, ale na tym kończą
się zasadnicze różnice. Owszem, niepozorny bohater dorastający do roli wybrańca
to schemat shounenowy obecny w każdej serii tego gatunku, ale już konstrukcja
świata, który, choć wydaje się wzięty z przeszłości, pełen jest gadżetów dla
nas aktualnych. Poza tym bardzo podobna jest brutalność obu tytułów. Niby są to
lekkie historie dla nastolatków, postacie padają okaleczane i mordowane. Bywa,
że zostają pokawałkowane i wypatroszone. I chociaż nie ma tu zbyt wiele
drastycznych scen, tego typu rzeczy robią wrażenie i wywołują wiele emocji. Tym
bardziej, że jeśli jakiś bohater traci życie, nie wraca już zza grobu, co często
w podobnych opowieściach się zdarzało.
Oczywiście „Akame ga Kill”
jednocześnie zawiera w sobie wszystko to, czego wymagamy od dobrego shounena.
Jest więc szybka akcja, dużo walk, nuta romantycznych uniesień, odrobinę
łagodnej erotyki, objawiającej się raczej skąpym strojem i obfitymi walorami,
niż scenami seksu i są też bohaterowie, z którymi czytelnik może się identyfikować.
A wszystko to klimatyczne, dość mroczne i naprawdę dobrze napisane.
Do rysunków też nie można mieć
właściwie żadnych zarzutów. Kreska jest tu taka, jak być powinna. Styl łączy
prostotę z detalami, krwawe sceny wypadają przekonująco, a sekwencje walk są
odpowiednio dynamiczne i rozrysowane w przejrzysty sposób. Czytelnik bez trudu
rozpozna wszystkie postacie (choć warto zauważyć, że scenarzysta, mimo tytułu,
nie skupia się tak na Akame, jak na Tatsumim), a to też nie jest bez znaczenia.
Do tego mamy dobre wydanie, dostępne w dobrej cenie – i fakt ten również warto
docenić. Dlatego polecam całość uwadze każdego miłośnika shounenów. Nawet jeśli
początkowe tomiki nie wybijają się jakoś szczególnie ponad podobne twory, potem
historia łapie wiatr w żagle i potrafi urzec.
Komentarze
Prześlij komentarz