GDYBY VERNE TWORZYŁ MANGI
Czytając początek pierwszego tomu
„Made in Abyss” nie byłem przekonany do całości, ale potem akcja się
rozkręciła, nabrała klimatu niczym z dzieł Juliusza Verne’a i zaczęła
pozytywnie zaskakiwać. Ciąg dalszy utrzymuje zarówno ten trend, jak i znakomity
poziom, dostarczając świetnej rozrywki, która spodoba się miłośnikom dobrej
fantastyki. W szczególnie takiej, opartej na niezwykłej wyprawie, która wiedzie
nie tylko ku osiągnięciu konkretnego celu, ale także i dorosłości.
Niemal dwa tysiące lat temu na
nieznanej wyspie na południowym morzu Beoluskim odkryto ogromną rozpadlinę o
średnicy kilometra. Nikt nie miał jednak pojęcia, jak głęboka jest ta dziura
ziejąca w ziemi, a co więcej chroniło ją pole siłowe, uniemożliwiające
obserwację z powietrza. Dlatego miejsce to zaczęło przyciągać wszelkiej maści
rządnych przygód ludzi i badaczy, chcący odkryć tajemnicę systemu jaskiń
nazwanego ostatecznie Otchłanią. Doprowadziło to do osiedlenia się tam wielu z
nich i zaludnienia terenu, który obecnie przypomina typowe miasta. Ludzie żyją
tu z odkrywania sekretów Otchłani, ale nie jest to zajęcie bezpieczne. Wszędzie
czają się krwiożercze bestie i inne zagrożenia, ale na śmiałków czekają też
pewne nagrody – dziwne relikty, których przeznaczenia nikt nie rozumie.
Jednym z takich śmiałków jest
dwunastoletnia Rika, córka jednej z największych badaczek Otchłani, która
porzuca wszystko i w towarzystwie chłopca-robota wyrusza w głąb rozpadliny. Nie
ma do tego predyspozycji, ale wbrew opinii wszystkich wierzy, że jej matka
gdzieś tam wciąż żyje i zamierza im to udowodnić. Ich tropem podąża ekipa poszukiwawcza,
ale Rika i Reg nie poddają się i w końcu osiągają poziomy Otchłani, o których
dotąd nawet nie marzyli. Wiedzą jednak, że z tej wyprawy nigdy nie wrócą żywi,
a na dodatek spotkanie z Ozen nie tylko może oznaczać koniec ich drogi, ale
także wywraca życie Riki do góry nogami…
Mam wrażenie, że gdyby Juliusz Verne
tworzył mangi, wyglądałyby one właśnie tak, jak „Made in Abyss”. Oczywiście
autor serii Akihito Tsukushi nie ograniczył się tu jedynie do skrojenia fabuły
w stylu tego legendarnego autora, co wyraźnie widać w tym tomie. Jest tu więc
dużo z science fiction, w którym pobrzmiewają echa prac zarówno legend
literatury w tym gatunku, jak i Osamu Tezuki. Jest też dużo z fantasy – chyba
najwięcej – takiego opartego na wędrówce, wielkim queście w klimacie „Władcy
pierścieni” i tym podobnych opowieści. A że motywy te zostały tu wykorzystane
naprawdę znakomicie, całość wciąga i dostarcza świetnej rozrywki.
Oczywiście autor nie zapomina też, że
ma być w tym choć trochę oryginalności i stara się, jak może, wycisnąć z tematu
coś świeżego. Przede wszystkim jednak serwuje nam wszystko to, czego od dobrej
fantastyki oczekujemy: spektakularne sceny, popisy wyobraźni, groźne bestie,
mnóstwo niezwykłości. Jest też tajemnica, a właściwie nie jedna i tylko trochę
brakuje skłaniających do myślenia wątków, ale akurat w tym wypadku mamy
przecież do czynienia z czystą rozrywką, więc można przymknąć na to oko. Tym
bardziej, że całość czyta się z wielką przyjemnością, a świetna szata graficzna
robi duże wrażenie. Miłośnikom takich klimatów polecam gorąco.
A gdybyście chcieli zapoznać się z
tym tytułem, znajdziecie go tu:
Komentarze
Prześlij komentarz