TO
JUŻ JEST KONIEC
Gdyby Douglas Adams próbował zrobić
coś w stylu „Dogmy” Kevina Smitha, wyszłaby mu powieść taka, jak „Dobry omen”.
Zabawna, niegłupia i bardzo dynamiczna historia o nadchodzącej apokalipsie,
której starają zapobiec jakże nietypowi bohaterowie. Owszem, „Omen”, choć od
„Dogmy” wcześniejszy, dzieła Smitha nie bije, a i nie miażdży czytelnika tak,
jak proza Adamsa, ale to kawał świetnej lektury, wartej polecenia wszystkim
miłośnikom humorystycznej fantastyki na dobrym poziomie. Oczywiście tym, którym
nie przeszkadza dość kontrowersyjne podejście do biblijnych motywów.
Było ich dwóch. I był też świat.
Jeden z nich nazywał się Azirafal i był aniołem, drugi, Crowley reprezentował
demoniczną rodzinę. Świat natomiast nosił miano Ziemi – co ważniejsze jednak,
miał się niedługo skończyć, bo oto nadszedł czas z dawna zapowiadanego
Armagedonu. Z tym, że taki stan rzeczy nie odpowiada Azirafalowi i Crowleyowi,
którzy od dawna żyją wśród ludzi i jest im tu dobrze, dlatego obaj postanawiają
powstrzymać koniec świata, a żeby tego dokonać, chcą zabić Antychrysta. Z tym,
że ten okazuje się być całkiem sympatycznym dzieciakiem, którego nie da się nie
lubić. Jak w takim przypadku mają poradzić sobie z tym zadaniem?
„Dobry omen” nie narodziłby się,
gdyby w roku 1985 Neil Gaiman, wtedy pisarz bardziej aspirujący do tego miana,
niż rzeczywiście mogący się nim określać, nie poznał się z autorem już wówczas popularnym,
Terrym Pratchettem. Spotkanie zaowocowało pomysłem napisania wspólnej książki.
Pierwotnie miała to być parodia serii „William” Richmal Crompton (tytuł brzmiał
wówczas „William Antychryst”), ostatecznie powstał „Dobry omen” – powieściowy
debiut Gaimana, który otworzył mu drzwi do kariery.
Tyle historii, a jaka jest sama
powieść? Zabawna, to po pierwsze. Czasem mamy tu ciętą satyrę w stylu
wspomnianego już Adamsa (bez dwóch zdań stworzoną przez Pratchetta), czasem humor
dość niskich lotów (Gaiman?), ale całość poniżej pewnego poziomu nie schodzi.
Jednocześnie autorzy tworzą całkiem niegłupią historię fantastyczną, w której
pobrzmiewają zarówno echa opowieści grozy, jak i epickich dzieł fantasy, gdzie
podejmują polemikę z motywami biblijnymi, niezliczonymi schematami kina
apokaliptycznego i historią ludzkości. Większych zaskoczeń co prawda tutaj nie
ma, ale całość czyta się lekko, szybko i przyjemnie. I z nutą refleksji.
A przecież rzecz ma też i niezły
klimat, i całkiem udaną akcję. Momentami czułem się jakbym czytał „Autostopem
przez galaktykę”, to znów oglądał wspomnianą „Dogmę” albo coś w stylu „To już
jest koniec” (z Rogenem, nie Peggiem), podlane na dodatek nawiązaniami
popkulturowymi i historycznymi, nigdy jednak nie nudziłem się ani tym bardziej
nie żałowałem sięgnięcia po „Dobry omen”. Dobrze więc, że z okazji powstania
serialu na jego podstawie powieść doczekała się wznowienia. Jeśli jeszcze jej
nie znacie, a chcecie udanej, śmiesznej i bezkompromisowej fantastyki, sięgnijcie,
nie pożałujecie. Nie przypadkiem rzecz nominowana była do World Fantasy Award.
Komentarze
Prześlij komentarz