KONIEC
NIESKOŃCZONOŚCI
Po iście rewelacyjnej „Rękawicy nieskończoności”
i bardzo dobrej „Wojnie nieskończoności”, naszedł czas na finał tej klasycznej
opowieści. Co prawda potem powstał jeszcze jeden event znany jako „Infinity
Abyss”, ale to już rzecz na zupełnie inne rozważania. Wracając jednak do
„Krucjaty nieskończoności”, chociaż opowieść ta nie do końca zniosła próbę
czasu – co było też udziałem poprzednich dwóch tomów – wciąż stanowi kawal świetnego
komiksowego wydarzenia, po które warto jest sięgnąć. I to jeszcze jak.
Bogini będąca uosobieniem dobrej
strony Adama Warlocka przybywa i niesie ludziom pokój. Ze sobą ma największych ziemskich
bohaterów i piękne obietnice. Ale czy naprawdę można jej ufać? Thanos i
Mephisto chcą zniweczyć jej plany, wszystko wskazuje na to, że warto pójść za nią,
wkrótce jednak pojawiają się wątpliwości. Co tak naprawdę kryje się za rajem
bogini? I czy dojdzie do kolejnej wojny?
Pierwsza cześć „Sagi Kamienie Nieskończoności”
(w USA całość ukazała się w sześciu tomach, w Polsce w trzech albumach dostaliśmy
niemal całą zawartość pięciu z nich) stała się nie tylko wielkim hitem i
komiksem uważanym za jeden z najlepszych w dziejach, ale też i inspiracja dla niezliczonych
innych dzieł. Zaczynając od gier
(pierwsza z nich „Marvel Super Heroes” ukazała się już w 1995 roku, ostatnia
póki co, „Marvel vs. Capcom: Infinite” w 2017), przez produkcje animowane („The
Super Hero Squad Show” czy „Avengers Assemble”) i kolekcję zabawek, po dwa
ostatnie kinowe hity o Avengers i mnóstwo komiksów, od kolejnych eventow z „nieskończonością”
w tytule, na „Tajnych wojnach” Hikcmana skończywszy. Wszystko to pokazuje, jak
wielki wpływ miała ta opowieść na całe uniwersum Marvela, ale jednocześnie całość
jest naprawdę bardzo dobra. Nawet po latach.
Oczywiście jest to dziecko swoich
czasów, znajdziecie więc w nim sporo naiwności i dużo tekstu, w którym wprost
wyjaśnia się rzeczy oczywiste czy takie, które powinny zostać w sferze domysłów.
Poza tym „Krucjata” to już nie samodzielny event, a kolejny – i na pewien czas
ostatni – rozdział sagi. Dla „Wojny nieskończoności” jest tym, czym „Matrix:
Rewolucje” dla „Reaktywacji” czy „Piraci z Karaibów: Na końcu świata” dla
„Skrzyni umarlaka”. A jednak Starlin skroił naprawdę znakomitą fabułę. Fabułę,
która wciąga, czasem zaskakuje, a przy okazji jest odpowiednio epicka i
dynamiczna. Może przydałoby się w tym więcej humoru i lekkości, ale i tak jest znakomicie,
w klimacie wielkich kosmicznych bitew i typowego superhero.
Bohaterowie też wypadają całkiem
nieźle. Owszem, nie są to genialnie skrojone postacie o pogłębionej
psychologii, a źli nie przerażają okrucieństwem, jednak twórca dobrze
wykorzystał ich indywidualność i potencjał. Jeśli zaś chodzi o szatę graficzną,
ilustracje są naprawdę nieźle. Nie wybitne, bo ekipa Ron Lim, Tom Raney, Angel Medina i Tom
Grindberg wybitna nigdy nie była, ale mila dla oka i klasyczna że wręcz
oldschoolowy. Co w skrócie znaczy, iż całość jest realistyczna, szczegółowa,
ale niepozbawiona lekkości i prostoty. I budzi sentyment w tych, którzy na
komiksach z tamtej epoki się wychowali.
Do tego dochodzi plejada gwiazd
bohaterów Marvela, widowiskowe walki, zagrożenie czające się ze wszystkich
stron, wreszcie porcja zaskoczeń i udanych zwrotów akcji – wszystko to wciąga i
czyta się naprawdę znakomicie. Dodajcie do tego rewelacyjne wydanie i
dostaniecie komiks, który każdy miłośnika Marvela powinien przeczytać.
Oczywiście razem z poprzednimi dwoma tomami.
Komentarze
Prześlij komentarz