AGEN
IZ VERY, VERY GUD
René Goscinny, francuski pisarz i
scenarzysta polskiego pochodzenia, to jeden z najwybitniejszych autorów
humorystycznych opowieści w dziejach. To on pisał najlepsze tomy Lucky Luke’a,
chociaż w tym wypadku nie był twórca postaci, a jedynie dołączył do tworzenia
serii w trakcie, napisał cykl „Umpa-pa” czy przygody Asteriksa oraz dał światu
„Mikołajka”. Był także współtwórcą rewelacyjnego „Iznoguda” i właśnie ta
ostatnia seria ukazuje się od pewnego czasu na polskim rynku w formie zbiorczych
tomów. Pierwszy z nich był iście rewelacyjny, na drugi czekałem więc z wielką
niecierpliwością i muszę powiedzieć, że jest równie doskonały, co poprzednik i
tylko rozpala czytelniczą ochotę na więcej.
Jak zostać kalifem w miejsce
kalifa? To pytanie nieustannie zadaje sobie żądny władzy wezyr Iznogud, któremu
nie wystarcza rola głównego zausznika władcy Bagdadu, Haruna Arachida.
Najchętniej sam zająłby jego fotel, problem w tym, że przywódca, mimo iż
łatwowierny i spokojny, nie zamierza ustępować. Dlatego też Iznogud na każdym
właściwie kroku stara się znaleźć sposób by zrealizować swoje plany. By tego
dokonać, nie cofnie się przed niczym, problem w tym, że jego pomysły na
zastąpienie kalifa są równie złożone i szalone, co… nieudane. Czy wezyr w końcu
spełni swoje marzenie? I co wyniknie z kolejnych jego działań? Na pewno dużo
szalonych przygód, bo w tym tomie Iznogud spróbuje wysłać kalifa na Księżyc, skłócić
go z kolejnym potężnym przeciwnikiem czy… umyć mu zęby!
Doskonale pamiętam, jak „Iznogud” debiutował
na polskim rynku ponad dwadzieścia lat temu, na łamach nieistniejącego już magazynu
„Świat komiksu” (od którego potem swą nazwę wzięła linia wydawnicza „Klub
Świata Komiksu”). Jak wiele zapoczątkowanych tam serii, tak i on wkrótce doczekał
się wydania albumowego, jednak po publikacji szóstego tomu – a był to rok 2002
– seria została przerwana. A teraz wróciła w albumach zbierających po cztery
oryginalne tomy i co ważne, nie pomijających żadnych opowieści.
Oczywiście już samo wydanie robi
duże wrażenie i prezentuje się znakomicie, ale najważniejsza i tak jest
zawartość, a ta stoi na naprawdę rewelacyjnym poziomie. „Iznogud” to
specyficzna, ale typowa dla Goscinnego seria, pełnymi garściami czerpiąca z
najróżniejszych źródeł. Kawał doskonałej satyry (czasem bardzo niepoprawnej
polityczne, ale przez to tym cenniejszej, szczególnie w dobie, gdy owa
poprawność jest po prostu modna), gdzie opowieści dla dzieci zyskują głębię,
którą w pełni zrozumieją i docenią dopiero dorośli. Pozostaje przy tym ciekawa,
pełna akcji, przygód i humoru sytuacyjno-słowno-obrazowego, dostosowanego do czytelników
w najróżniejszym wieku.
Po lekturze „Iznoguda” pozostaje
nie tylko niedosyt, ale także i wrażenie, że to opowieść wyglądająca tak, jak
wyglądałyby „Opowieści tysiąca i jednej nocy”, gdyby były filmem z Louisem de
Funèsem. De Funès to zresztą idealny odtwórca roli Iznoguda – kiedyś tak sobie
o nim myślałem, nie mając pojęcia, że rzeczywiście chciano by to on wystąpił w
tej roli. Szkoda, że taki obraz nigdy nie powstał, za to trzeba się cieszyć świetną
serią, w której Goscinny wspina się na wyżyny swojego talentu, w tyle
zostawiając takie dokonania, jak choćby „Lucky Luke”. Świetnie przy tym
zilustrowana przez Jeana Tabaryego, zachwyca na każdym kroku. Warto ją poznać i
to jeszcze jak.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz