W POGONI
ZA PRZESZŁOŚCIĄ
I've
known you forever, you two just met
So easily
amused how fast we forget
And my
jealousy, my self-righteous greed
She's a
bit like a book I'm too farsighted to read
And I
wish you the best I sometimes feel the need
To say
"Remember me".
- Soul Asylum
Chociaż filmy to po czytaniu i pisaniu moja
największa pasja, rzadko piszę o nich na blogu. Wszystko przez to, że gdybym
zaczął wystukiwać teksty chociaż o co piątym, pewnie nie starczałoby mi już czasu
prawie na nic innego. Są jednak filmy, o których chce się pisać i pisać jest
warto, nawet jeśli niemal wszystko już zostało o nich powiedziane, a jednym z
nich jest zdecydowanie „W pogoni za Amy”, bodajże mój ukochany obraz w dziejach.
A na pewno najbardziej mi bliski, osobisty wręcz. I jeden z tych, które
powinien obejrzeć każdy miłośnik… komiksów.
Głównymi bohaterami tej opowieści są dwaj twórcy
popularnych komiksów o Bluntmanie i Chronicu, scenarzysta i rysownik Holden
McNeil (w tej roli Ben Affleck) i cierpiący na brak uznania fanów inker, Banky
Edwards, którzy na jednym z konwentów poznają ją. Alyssa Jones też jest
rysowniczką, porusza się jednak w zupełnie innych kręgach, tworząc niszowe
kobiece opowieści obrazkowe. Przypadkowe spotkanie staje się brzemienne w
skutki – Holden zakochuje się w niej i postanawia ja zdobyć. Problem w tym, że,
jak wkrótce odkrywa, Alyssa jest… lesbijką. Chwilowo zbity z tropu chłopak, nie
zamierza jednak dać za wygraną i gotów jest na wszystko, byle rozkochać ją w
sobie. Wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku, przynajmniej do chwili, kiedy
zazdrosny o przyjaciela Banky odkrywa pewne fakty z przeszłości Alyssy…
To nie jest romans, nie traktujcie tego filmu w
tych kategoriach, bo wyrządzicie mu wielką krzywdę. Romans to kicz, romans to
tandeta. Słowo romans kojarzy się jednoznacznie i ma pejoratywny wydźwięk. Film
Smitha zaś to psychologiczny komediodramat o miłości. O ludziach i związkach. A
w szczególności o facetach i ich do tematu podejściu. Chociaż w równej mierze
to opowieść o komiksach, ich twórcach i życiu. Opowieść tak zaangażowana w
temat – nic w tym dziwnego, skoro Smith był fanem opowieści obrazkowych od
zawsze i w końcu sam został scenarzystą kilku rewelacyjnych komiksów, z czego „Green
Arrow: Kołczan”, „Daredevil: Diabeł stróż” i „Spider-Man i Czarna Kotka: Zło,
które ludzie czynią” mogliśmy czytać po polsku – że na ekranie pojawia się nawet
Joe Quesada, rysownik chociażby kultowego albumu „Batman: Miecz Azraela”.
Oczywiście w filmie widać też inne fascynacje
Smitha, od tematów osobistych, przez uwielbienie „Gwiezdnych Wojen”, po
odnoszenie się do kultowych dzieł. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię,
znajdziecie tu choćby scenę porównywania blizn i urazów, rodem ze „Szczęk” czy „Zabójczej
broni” czy bohatera nazwanego na cześć „Buszującego w zbożu”, ulubionej książki
Smitha. W obrazie widać też duży wpływ komiksów Terry’ego Moore’a z serii „Strangers
in Paradise” – serii traktującej o miłosnym trójkącie i erotycznych tajemnicach
z przeszłości. Zresztą w magazynie „Wizard” przy okazji listy 100 najlepszych komiksów wszech czasów, to właśnie Kevin Smith opisywał i polecał „SiP”. Ale scenarzysta
i reżyser „Amy” oferuje nam tu autorskie spojrzenie na temat. Jest ono wulgarne
i pełne niewybrednego humoru, który niejednego widza może urazić, ale w
przekleństwach i klozetowych dowcipach kryje się głębia i prawda. Siła wymowy i
gigantyczne emocje. Jeśli myślicie, że to kino w stylu tandetnych Apatowa czy
Rogena, to grubo się mylicie.
Do mnie „W pogoni za Amy” – jedyny z karierze film
tego twórcy o wymyślnym tytule – przemawia dodatkowo na poziomie osobistym. Romantyczna
ze mnie dusza, od zawsze też chciałem zostać komikisarzem, zanim zmieniłem
życiowe priorytety, komiksy kochałem… Dzieło Smitha jednak to rzecz, która
przemówi do każdego faceta z romantyczną duszą i nie tylko. Który z nas nie
jest ciekaw przeszłości swojej lepszej połowy i po prostu musi ją poznać, nawet
jeśli wie, że będzie to bolało? Który nie chce ponad wszelką wątpliwość
udowodnić, że jest lepszy od jej ex? Że zrobi to samo co oni, a nawet więcej?
Który nie chce czuć się gorszy od nich i innych osób w jej życiu? Który nie
robi głupot w takich sytuacjach? Długo można by wymieniać. „W pogoni za Amy” to
opowieść o tych właśnie problemach, o akceptacji drugiego człowiek i jego
błędów, skoro sami je popełniamy, o zamknięciu drzwi do przeszłości, która boli
i drażni, ale którą wciąż rozdrapujemy jak ten strup, który przyciąga nasze
palce, paznokcie, ale też i – podobnie jak drugi genialny film Smitha, „Sprzedawcy”
– to opowieść o wkraczaniu w dorosłość. O szukaniu swego miejsca w tym świecie
i zastanej rzeczywistości.
Łatwo jest zignorować dzieło Smitha, odrzucić je, oceniając
tylko przez pryzmat przekleństw padających na ekranie, ale takie podejście
świadczy już tylko o widzu, nie obrazie. Zamiast więc ignorować, lepiej dać mu
szansę, bo z kontaktu z tym filmem wychodzi się usatysfakcjonowanym i poruszanym.
Świetny scenariusz, samodzielny, ale przesycony odwołaniami do poprzednich
filmów reżysera, dobra muzyka w wykonaniu Davida Pirnera z Soul Asylum
(uwielbianego przez Smitha zespołu, któremu zawdzięczamy zarówno finalną piosenkę
z jego „Sprzedawców”, jak i występ razem ze Smithem w teledysku do niej) i
udane aktorstwo składają się na naprawdę wartościowe dzieło. Tu nawet Affleck
nie wypada najgorzej, chociaż na co dzień to beznadziejny aktor – za to jego
brat Casey pokazuje chyba najgorszą rolę w swej karierze – a wtedy prawie nieznany
Jason Lee daje prawdziwy popis swoich możliwości aktorskich. Co ciekawe,
ówczesna żona Jasona, Carmen Llywelyn,
występuje tu w roli ukochanej Alyssy, Alyssę zaś gra… ówczesna dziewczyna
Kevina Smitha. Nie pozostaje to bez wpływu na sam film. Swobodna atmosfera
kumplowskiej zabawy, jaka panowała na planie, przeniosła się na taśmę filmową
dając nam kino nonszalanckie i pełne luzu, lekkie, ale ważkie i mocne. Kino stworzone
z pasją i miłością, czyli takie, jak być powinno, o czym przekonali nas też
choćby bracia Wachowscy kręcąc „Matrixa” czy Tarantino właściwie każdym swoim
tworem.
Nic dziwnego, że film spodobał się tak bardzo, że w
Japonii powstała nawet adaptacja stanowiąca połączenie light noveli z mangą (i
trzeba zauważyć, że mangowa seria „Bakuman” jest mu tematycznie bardzo bliska),
a w USA Bluntman i Chronic doczekali się własnej serii komiksowej. Ba, powstał
nawet komiks „Chasing
Dogma”, stanowiący pomost między „Amy” a „Dogmą”, kolejnym filmem Smitha, a
Holden, Banky i Amy wrócili potem jeszcze w filmach „Jay i Cichy Bob
kontratakują” i „Jay and Silent Bob Reboot”. I można by jeszcze długo opowiadać
o tym obrazie, o ciekawostkach zza kulis i tym podobnych sprawach, lepiej
jednak po prostu usiąść i obejrzeć „W pogoni za Amy”. Najlepiej nie raz, bo
wraz z upływem czasu i przybywającymi doświadczeniami, film ten dojrzewa niczym
wino. Dojrzewa wraz z nami i pozwala się odczytywać wciąż na nowo, przez nieco
odmieniony pryzmat.
And here
we are, just we 3,
You, your
girlfriend, and me,
Komentarze
Prześlij komentarz