„Dogman” powraca z ósmym tomem swoich przygód. Tym
razem jego twórcy (jeśli rozpatrywać rzecz, jako dzieło bohaterów książek Dava
Pilkeya, czyli Harolda i Georgeia) lub twórca (gdy uznać za niego faktycznego
autora, Pilkeya właśnie) biorą na warsztat „Paragraf 22”. Nie ważne jednak czy
znacie książkę, czy nie, czy czytaliście poprzednie tomy serii albo to Wasz
debiut, zabawa z „Dogmanem” jak zawsze jest udana. I wcale nie głupia, mimo
często głupkowatego poczucia humoru.
Dogman jak zwykle bawi się w bohatera. Koty chcą
dobrze, ale czy dobre wyjdzie? Bo może i drugą szansę warto dawać, ale czy na
pewno kolejną, skoro wszystkie poprzednie nie przyniosły dobrych rezultatów? Co
tu robi Fifi? O co chodzi z pewnym nieodpowiednim programem telewizyjnym? I
czym to wszystko się skończy?
Zanim był „Dogman”, Dav Pilkey zasłynął stworzeniem
serii książek dla dzieci (całkiem nieźle przeniesionej zresztą na kinowy ekran)
„Kapitan Majtas”. Jej głównymi bohaterami były dwa psotne dzieciaki – George i
Harold. Poza psotami, uwielbiali także tworzyć komiksy. Te najsłynniejsze z
nich traktowały o tytułowym Kapitanie Majtasie, ale w ich dorobku znajdowało
się jeszcze jedno dzieło – „Psigody Dogmana”. I to właśnie oni, za każdym razem,
przedstawiani są jako autorzy tej serii – ale są też jej bohaterami, co prawda
mniej istotnymi, bo pojawiającymi się jedynie we wstępie, ale jednak. Przez to
„Dogman” to w pewnym sensie kontynuacja – nie tylko duchowa – kontynuacja
„Majtasa”.
Ale to też niezależne przygody bohatera, który ma
ciało policjanta, ale głowę psa i walczy m.in. z kotami. Przede wszystkim
jednak to całkiem udany żart z superhero, w którym wszelkie motywy zostają
obśmiane, a przy okazji znajdziecie tu odniesienia do klasyki literatury,
popkulturowych kultowych dzieł i po prostu dobrą zabawę. Szczególnie, jeśli
nadal macie w sobie coś z tego dzieciaka, który przed laty lubił psocić tak
samo, jak Geroge i Harold i rozsmakowywał się w opowieściach tak tandetnych, że
aż wspaniałych.
Pilkey tak, jak dobrze radził sobie, pisząc książki
z serii „Kapitan Majtas”, tak i dobrze radzi sobie tworząc komiks. Rzecz jest
prosta, tak jakby rysowały ją dzieci – i taka właśnie miała być – ale ujmująca,
mająca swój urok i całkiem sporo niegłupich momentów, z obowiązkowym dla
familijnych dzieł przesłaniem włącznie. Uzupełnia to zaś całkiem sympatyczne
wydanie za przyzwoitą cenę.
Dla miłośników „Majtasa” to absolutne
musisz-to-mieć. Ale i każdy, kto lubi komiksowe komedie, nie będzie
zawiedziony. A że oryginalne wydanie liczy już dziesięć tomów i pewnie na tym
się nie skończy, czytelnicy mają na co czekać.
Dziękuję wydawnictwu Jaguar za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz