JPF zadziwiająco szybko jak na nich, wypuściło właśnie
na rynek nowy tom serii „Dragon Ball Super” i… Właśnie, jaki jest to tom?
Poprzedni do połowy był jedynie niezłą rozrywką, która dopiero w drugiej części
zaczęła się rozkręcać. Teraz akcja toczy się już na pełnym gazie, na nudę nie
ma miejsca… Ale nadal rzecz jest wtórna, oparta na schemacie, który znamy
zarówno z „Sagi Friezera”, jak i „Sagi Buu” i jedynie momentami nosząca
znamiona dawnej świetności. Chociaż, na szczęcie, jest ich coraz więcej i
znaczna część mojego narzekania wynika z uwielbienia „Smoczych Kul” (które na polskim rynku są już dokładnie od dwóch dekad) i wysokich
wymagań, jakie mam odnośnie tego tytułu.
Gokū, Vegeta i Bóg Wszechświata ruszają do akcji!
Starcie z Moro z każdą chwilą wydaje się iść coraz bardziej po myśli naszych
bohaterów i nawet członkowie Galaktycznego Patrolu dostrzegają w końcu
światełko w tunelu. Niestety do czasu. Wszystko wskazuje bowiem na to, że cała
moc Boga Wszechświata umarła wraz ze złym Buu. Dobry, gruby Buu został co
prawda obdarowany jej częścią, która pozwala mu opierać się zdolnościom Moro,
jednak to za mało by go pokonać. A niestety ten nie dość, że odzyskał pełnię
swej magicznej mocy, to wciąż jeszcze pozostaje kwestia tego, jak brzmiało jego
trzecie życzenie, który spełnił nameczański smok…
„Wielka ucieczka” to tom, w którym przybywa
bohaterów, akcja się zagęszcza i zaczyna dziać na większej ilości frontów… ale
poza tym nic się nie zmieniło. Nie wiem dlaczego Toriyama stworzył tak
kiepskiego przeciwnika, jak Moro, niemniej gorszego wroga w serii nie było
chyba od czasów jakichś pobocznych bad assów z początkowych tomów „DB”, kiedy
to seria była komediowa, a ci źli występowali jedynie przez kilka stron. Dla
porównania Fu z „Super Dragon Ball Heroes” – alternatywnej kontynuacji anime
„Dragon Ball Super” (choć czy alternatywnej, to dopiero się okaże; w chwili
obecnej rzecz figuruje raczej jako jeszcze dalsze w czasie wydarzenia) –
przynajmniej wyglądał odpowiednio złowieszczo. Jak na tę serię, oczywiście .
Ale na szczęście czyta się to wszystko lekko i
przyjemnie. Nie nudzi, z czasem nawet na chwilę udaje się Toriyamie przywrócić
odrobinę starego, wykurzającego Vegetę, a i same walki nie wyglądają najgorzej.
Toyotarou stara się zarówno oddać styl swojego wielkiego mistrza, jak i dodać
coś od siebie. „DB” w jego wykonaniu jest wypełnione detalami, a także
rozrysowane na bardziej zagęszczonych kadrami planszach. Do tego nie boi się
używać rastrów – chociaż przecież i Toriyama nie żałował nam ich chociażby w
„Jaco”.
Wszystko to składa się na kolejny dobry tom. Nie
rewelacyjny, takich w „Dragon Ballu” chyba już nie uświadczymy, nie genialny w
swej prostocie, jak bywała klasyczna manga, niemniej nadal dobry i nadal
przyjemny w odbiorze. Widać jednak, że Toriyama już się zestarzał i nie czuje
tak tej opowieści, jak czuł ją kiedyś, ale że wciąż potrafi wykrzesać w sobie
młodzieńczą fascynację shounenowym schematem, możemy czasem przymknąć na to
oko.
Komentarze
Prześlij komentarz